Chociaż Joshua Michael Tillman zdobył popularność przed paroma laty po przybraniu pseudonimu Father John Misty, jego muzyczna kariera rozpoczęła się dobrą dekadę wcześniej. Artysta regularnie wydawał folkowe wydawnictwa pod szyldem J. Tillman, a w pewnym momencie dołączył jako perkusista do kapeli Fleet Foxes, by wraz z nią nagrać album “Helplessness Blues” i wyruszyć w wielką trasę koncertową. Po tym doświadczeniu stwierdził, że pora rozpocząć wszystko od nowa.
Kiedy byłem w liceum, chciałem zostać jednym z tych wokalistów, których nikt nie zna – mówił w wywiadach Tillman. W początkowych latach swojej muzycznej kariery faktycznie udawało mu się to marzenie spełniać. Wszystko zmieniło się, gdy tworzona przez niego folkowa muzyka zaczęła go nudzić i przestała przynosić mu satysfakcję. Potrzebował zmiany a pierwszym krokiem w kierunku rozpoczęcia nowego życia było przybranie pseudonimu, który brzmiałby fonetycznie pięknie. Stanęło na Father John Misty i chociaż jego debiutem “Fear Fun” z 2012 roku wciąż zainteresowani byli nieliczni, kolejne wydawnictwo wywołało prawdziwą burzę.
“Fear Fun” przedstawiało nam ciekawszą, bardziej złożoną osobowość i intrygujący muzyczny smak Joshuy. “I Love You, Honeybear” idzie jeszcze dalej, będąc albumem nie tylko wspaniale wykonanym, ale i ciekawiej rozpisanym. Father John Misty wciąż śpiewa o sobie, ale tym razem mniej jest w kompozycjach smutku, a więcej miłości, gdyż inspiracją do powstania płyty było jego małżeństwo. I gdy już spodziewać się można po takiej zapowiedzi kompozycji cukierkowych i rzewnych, on wyskakuje z utworami, w których sporo jest ironii. Idealnym przykładem jest piosenka napisana przez Tillmana w dniu jego ślubu. W pięknym, akustycznym “Holy Shit” śpiewa love is just an institution based on human frailty. Jeszcze lepiej przestawia się agresywne “The Ideal Husband”, w którym artysta ujawnia przed wybranką swoje grzechy. Obie kompozycje należą do mojej albumowej czołówki.
Uwielbiam także ujmującą, niesamowicie przejmującą balladę “Bored in the USA”, która zdaje się odchodzić od głównego nurtu wypracowanego przez wokalistę na recenzowanym krążku przez skręcanie w stronę politycznej tematyki. Po dwóch latach przekonaliśmy się, iż była ona swoistym zwiastunem “Pure Comedy”. Bardzo udanymi nagraniami są także równoważące urokliwą melodię dość złośliwym tekstem “The Night Josh Tillman Came to Our Apartment”; jazgotliwe “Strange Encounter” oraz ciche, folkowo-soulowe, wzbogacane smyczkami “I Went to the Store One Day”, będące gorzką, choć pokrzepiającą historią o miłości do grobowej deski. Takie zakończenie świetnie dopełnia się z otwierającym płytę tytułowym utworem – nagraniem żywszym, utrzymanym w stylistyce lat 60. i bardziej romantycznym niż wszystkie pozostałe kawałki razem wzięte. Father John Misty kusi także nie mniej udanymi kompozycjami pokroju muśniętego stylistyką mariachi “Chateau Lobby #4 (in C for Two Virgins)” czy elektronicznego, świeżego “True Affection”. Nieźle prezentują się również eleganckie, powolne “When You’re Smiling and Astride Me” czy blues-jazzowe “Nothing Good Ever Happens at the Goddamn Thirsty Crow”.
Mało w 2015 roku ukazało się płyt, które po latach nawiedzałyby mnie z taką częstotliwością co “I Love You, Honeybear”. Do drugiego albumu wydanego przez Father John Misty’ego nie wracam może codziennie, ale gdy już to robię, nic towarzyszy mi nic innego przez dobrych kilka dni. Przygotowane przez amerykańskiego brodacza piosenki nie nudzą się zbyt szybko, bo nie tylko czarują przemyślanymi aranżacjami, ale przede wszystkim warstwą liryczną, w którą mocno trzeba się wgryźć, bo taka jest właśnie natura Tillmana – eufemiczna, zawoalowana. Wokalista popełnił najbardziej romantyczny-nieromantyczny album, jaki kiedykolwiek wpadł mi w ręce.
Warto: Holy Shit & The Ideal Husband & Bored in the USA