RECENZJA: Cat Power “Myra Lee” (1996) (#1239)

Pod koniec 1994 roku amerykańska wokalistka Chan Marshall chciała złapać kilka srok za ogon. W tym samym czasie, w jednym miejscu i nawet z tą samą niewielką ekipą nagrywała dwie płyty, które miały nadać kopa jej muzycznej karierze. Na sukcesy przyszedł czas później, ale “Dear Sir”, jak i wydane kilka miesięcy później “Myra Lee”, odegrały niemałą rolę w poszukiwaniu stylu, w jakim Cat Power (bo taki pseudonim przyjęła Chan) czułaby się swobodnie.

Dwa pierwsze krążki Amerykanki są albumami, których brzmienie naprawdę może przychodzić na myśl, gdy myślimy o muzyce nagrywanej w niespecjalnie dobrych warunkach w piwnicy jednego ze studiów nagraniowych w samym centrum Nowego Jorku. Jest więc duszno, brudno i szaro. Ciężko może w to uwierzyć, ale wszystkie piosenki zawarte na “Dear Sir” i “Myra Lee” zarejestrowane zostały w ciągu jednego dnia. Wchodzimy i gramy, zdawała się mówić Cat Power. Przez co jej kolejna płyta jest podobnie nieperfekcyjna.

Z “Dear Sir” recenzowany krążek Marshall łączy coś jeszcze. Wśród własnych kompozycji artystka ukryła cover. Ostatnio przerabiała Toma Waitsa, teraz zabrała się za Hanka Williamsa i jego utwór “I Can’t Help It (If I’m Still in Love with You)” skracając go do tytułu “Still in Love”. Nad całością unosi się ta delikatna atmosfera country, a w wokalach chłodnej zazwyczaj Chan przebija się delikatny romantyzm. Na “Myra Lee” znalazły się jednak lepsze kawałki. Moim ulubieńcem jest hipnotyczne, noszące niezwykle optymistyczny tytuł “We All Die”, w którym indie rockowe brzmienia dominują nad wokalami Amerykanki. Do gustu przypadły mi także “Ice Water” i “Wealthy Man”. Obie, choć spokojne, reprezentują różnorodne klimaty – w pierwszej mamy do czynienia z czymś na kształt dream rocka, w drugiej zaś z prostymi, pojedynczymi pociągnięciami struny gitary. Niby nic, ale jest w nich coś magnetycznego.

Uwagę zwraca na siebie instrumentalny przerywnik “Fiance”. Aż szkoda, że nie wykorzystano go do stworzenia pełnego, ognistego utworu. Podobać się może subtelne “Faces” oraz niespieszne “Great Expectations”, w którym zasiano ziarenko niepokoju (świetne wersy: Do you look for hope in other people’s eyes/Well that may be your worst redemption). Mieszane uczucia towarzyszą odsłuchiwaniu pozostałych kompozycji. Powolne, w dalszej części przekrzyczane “Enough” oraz surowe “Now What You Want” aż rażą niedoróbkami i kiepską jakością. Zarówno zaś w “Rockets” jak i “Top Expert” muzyka zdaje się przygniatać Cat Power.

“Myra Lee” spodoba się tym słuchaczom, którzy łyknęli “Dear Sir”. Tak samo jak nie zrobi dobrego wrażenia na tych, którzy kręcili nosem na debiut Cat Power. Co ciekawe, chociaż oba krążki powstawały w tym samym momencie, można wyczuć między nimi lekkie różnice. Na “Myra Lee” artystka i jej niewielki zespół zdają się zdejmować czasem nogę z pedału gazu i pokazywać swą wrażliwszą, choć nadal dość chłodną stronę.

Warto: We All Die & Wealthy Man

One Reply to “RECENZJA: Cat Power “Myra Lee” (1996) (#1239)”

  1. Raczej nie moje klimaty, ale zaimponował mi fakt, że Cat nagrała wszystkie piosenki jednego dnia. Do dziś wydawało mi się to niemożliwe 😉
    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam 🙂

Odpowiedz na „KarolinaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *