RECENZJA: Julien Baker “Little Oblivions” (2021) (#1261)

Amerykańska wokalistka Julien Baker nie miała dwudziestu pięciu lat, gdy wpadła w alkoholowy nałóg. Do tego doszła depresja i stany lękowe. Artystka początkowo ograniczyła swoją aktywność, by potem krok po kroku wracać na scenę. Swój trzeci studyjny krążek “Little Oblivions” skompletowała przed pandemią, lecz musiał minąć rok, byśmy otrzymali zaproszenie do jej posklejanego z rozbitych kawałków świata.

Przesunięcie premiery płyty na 2021 rok było mądrym posunięciem. W ubiegłym roku podobnie prawdziwe emocje ukryte w kameralnych, nieprzesadnie nowoczesnych dźwiękach prezentowała Phoebe Bridgers. Autorka głośnego-cichego albumu “Punisher” nie pojawia się w tekście o Julien przypadkowo. Obie wokalistki nie tylko się znają i wspierają, ale mają za sobą wspólny muzyczny epizod – zespół Boygenius. Podążanie do przodu i ciągły rozwój nie stanowią więc dla Baker tajemnicy. Piosenki zawarte na “Little Oblivions” nie przypominają bowiem nagrań, jakimi Amerykanka raczyła nas na “Sprained Ankle” i “Turn Out the Lights”.

Z akustycznego folku w stronę kompozycji zaaranżowanych na pianino aż w końcu w kierunku indie rockowo-popowych piosenek rozpisanych na większy zespół – tak pokrótce opisać można kilkuletnią drogę Baker. Nie zmieniła się za to melancholia otulająca szczelnie utwory Julien. Przesiąknięta nią jest już pierwsza z piosenek, “Hardline”, w której obserwować możemy nagłe dźwiękowe zrywy. W bardziej country klimaty uderza “Heatwave”, który, jak na numer przemycający tematykę samobójstwa, jest dziwnie euforyczny. Ale właśnie tak jest ta płyta – trudne wyznania przełamywane są melodiami, w których tego smutku aż tyle nie ma. Tak dzieje się chociażby w utworze “Faith Healer” traktującym o powrocie na drogę uzależnienia; noise’owym “Ringside” o towarzyszących lękach czy delikatnie elektronicznym “Highlight Reel” o napadach paniki.

Momentów, w których do swoich nagrań artystka przemyca komputerowe bity, znajdziemy na “Little Oblivions” jeszcze kilka (“Relative Fiction”, “Bloodshot”, “Repeat”), choć, szczerze mówiąc, są to moje najmniej ulubione punkty albumu. Julien podoba mi się bardziej w skromniejszym, bardziej naturalnym wydaniu. Jak na dłoni widać wówczas jej emocje. Perełką w tej kategorii jest “Crying Wolf”, w którym w towarzystwie pianina rozbita Julien kreśli historię wychodzenia z nałogów. Wzrusza intymne, pełne bólu “Song in E” utkane z dobiegających jakby z oddali dźwięków pianina, oraz powolne, gitarowe “Ziptie”, w którym wokalistka odsłania przed nami swą religijną stronę. Na “Little Oblivions” mamy także “Favor”, w którym za chórki robią koleżanki Baker z Boygenius. Brakuje mi jednak w utworze tej iskry, która sprawiała, że słuchanie ich epki było niezwykłym przeżyciem. “Favor” jest raptem poprawną kompozycją.

Tegoroczna powrotna płyta Julien Baker jest świetną propozycją dla młodych słuchaczy, którzy dostrzegają wokół siebie podobne problemy co amerykańska artystka. To takie współczesne… emo music. Podoba mi się to śmiałe odkrywanie emocji, bo może i słuchanie tych utworów boli, ale jednocześnie oczyszcza i pozwala spojrzeć z innej perspektywy na życie. Teksty są więc atutem “Little Oblivions”. Niezbyt jestem przekonana za to do samego sposobu prezentowania przez Julien swoich piosenek. Trącą lekko nudą, a próby urozmaicania ich nowocześniejszymi bitami nie wyszły zbyt przekonująco. Warto posłuchać, choć z podobnej szuflady wyciągam dla siebie chętniej albumy Phoebe Bridgers.

Warto: Crying Wolf & Ziptie

One Reply to “RECENZJA: Julien Baker “Little Oblivions” (2021) (#1261)”

  1. “Faith Healer” mi nie podeszło, ale “Bloodshot” jest fajne, kojarzy mi się trochę ze starą (ale to smutno brzmi!) Lorde.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

Odpowiedz na „SzafiraAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *