RECENZJA: Alfie Templeman “Forever Isn’t Long Enough” (2021) (#1262)

Alfie Templeman miał dziesięć lat, gdy w czterech ścianach własnej sypialni zaczął marzyć o muzycznej karierze i sklejać swoje pierwsze piosenki. Dziś ma lat osiemnaście, na koncie kilka epek i jeden studyjny album. Początkowo wydawał je własnym sumptem, lecz szybko pod swoje skrzydła wzięła go wytwórnia ChessClub, która słynie ze wspierania niezależnych twórców. Choć sam Alfie ma zadatki na sypiącą hitami jak z rękawa pop gwiazdę.

Debiutancki album Alfiego, “Forever Isn’t Long Enough”, ma jednak dość przeciętne i oklepane rozpoczęcie. Kompozycja “Shady” to niespecjalnie porywający kawałek bazujący na bujających synth popowych melodiach wzbogacanych dźwiękami gitary basowej. Dodając do tego fakt, iż młody Brytyjczyk pracował nad nim z połową duetu Jungle, lekkie ukłucie zawodu nie jest czymś dziwnym. Na szczęście to jedyne potknięcie Templemana.

Artysta serwuje nam euforyczne “Forever Isn’t Long Enough”, które ma w sobie coś przypominającego indie granie w wykonaniu Foals. Kolejny kawałek, “Hideaway”, to już cytowanie bujającego funku, podczas gdy “Wait, I Lied” czaruje produkcją pełną tanecznego błysku i ciekawych hooków. Taką piosenkę na “Future Nostalgia” mogłaby mieć Dua Lipa. Świetnie wypadają i ejtisowe “Film Scene Daydream”, pozytywne “Everybody’s Gonna Love Somebody” wprawiające w wakacyjny nastrój, oraz delikatnie psychodeliczne, tame impala’owe “To You”, które jest nieco wolniejsze niż reszta nagrań Alfiego, lecz odznacza się zaraźliwym refrenem i melancholijnym klimatem. Zaskakuje zamykający płytę utwór “One More Day”. Następuje tu kompletna zmiana kierunku. Zbaczamy bowiem ze ścieżki pełnej przebojowych melodii i lądujemy w utrzymanej w stylu lo-fi, powolnej i tajemniczej dróżce, po której Alfie kroczy z niejaką April u boku. Czyżby była to zapowiedź kolejnego muzycznego kroku Brytyjczyka?

Z Alfie Templemanem jest nieco podobna historia co z Olivią Rodrigo. Obydwoje należą do dzieciaków, które już robią muzyczną karierę. Olivia ze swoim albumem “SOUR” nie schodzi z list przebojów. “Forever Isn’t Long Enough” wprawdzie nie doczekało się takiego statusu, lecz oba krążki bazują na zbliżonym patencie – graniu na naszych nostalgicznych obliczach. Rodrigo zdaje się być spadkobierczynią emo popowej stylistyki Paramore czy Avril Lavigne, gdy Alfie lubi przeglądać katalogi gwiazd muzyki indie. Stąd wrażenie, że gdzieś się to już słyszało. Może właśnie dlatego tak dobrze te kawałki wchodzą. “Forever Isn’t Long Enough” grało u mnie dość długo, nawet gdy nie jest płytą skrywającą dźwiękowe smaczki gotowe do odkrycia po którymś spotkaniu z nią.

Warto: Wait, I Lied & To You

One Reply to “RECENZJA: Alfie Templeman “Forever Isn’t Long Enough” (2021) (#1262)”

  1. Luknąłem z ciekawości 😉 Nie jest to chyba płyta dla mnie, ale dwa ostatnie kawałki nawet mnie zaskoczyły. Ten zupełnie ostatni, chyba w moim przypadku zupełnie bez zaskoczenia 😉

    Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *