RECENZJA: Damon Albarn “The Nearer The Fountain, More Pure The Stream Flows” (2021) (#1267)

Jeśli ktoś w 202 roku zasługiwałby na miano człowieka renesansu, tytuł ten trafić powinien do Damona Albarna. Brytyjski wokalista i muzyk zaskakuje przy okazji każdego nowego projektu. Po brit popowej rewolucji wywołanej przez Blur rozkręcił wirtualny, elektroniczno-hip hopowy zespół Gorillaz, by zmierzyć się z psychodelicznym art rockiem u boku kapeli The Good, The Bad & The Queen i (w końcu!) nagrać co nieco pod własnym nazwiskiem. Po siedmiu latach Albarn znów stawia na samego siebie.

W natłoku nowości rzadziej niżbym chciała wracam do albumów, które często towarzyszyły mi lata temu. Jest jednak krążek, który bez wahania wskazałabym jako jedną z najlepszych premier ostatnich kilkunastu lat. “Everyday Robots” Damona z 2014 roku ciągle zachwyca swym melancholijnym klimatem i tekstami, które nie tracą na aktualności. We are everyday robots on our phones śpiewa w jednej z piosenek, podkreślając nasze uzależnienie od technologii i odsuwanie się od natury. A to właśnie przyroda zainspirowała powstanie “The Nearer The Fountain, More Pure The Stream Flows”. A dokładniej pokryty lodem islandzki krajobraz.

Zimne są i same aranżacje łączące art pop z jego ambientowym obliczem. Gdzieniegdzie przebijają się free jazzowe inspiracje. Otwarcie płyty, gdzie skrywa się kompozycja tytułowa, otula nas jednak niezbyt głośnymi dźwiękami. To piękny, refleksyjny wiersz o spoglądaniu w przeszłość. Do równie intymnych nagrań należą elektroniczne “Daft Wader” oraz subtelne, błogie “Particles”. Perełkami są utwory, które złożone zostały z większej ilości tekstur. Do moich ulubieńców należą mroczne, wyraźniej akcentujące pianino “The Cormorant”, przypominające o teatralnych zapędach takich legend jak David Bowie czy David Byrne; jaśniejsze, jazzujące “The Tower of Montevideo” zabierające nas do Ameryki Południowej; oraz nowoczesne, niemalże upbeat’owe (jak na standardy tego krążka) “Royal Morning Blue”. Nie sposób przegapić dziwacznego walczyku, w którym zderzają się vintage z ambientem postaci “Darkness to Light”, czy też głośniejszego “Polaris”. Całość dopełniają instrumentalne tracki: blackstar’owe, niepokojące “Combustion”, filmowe “Esja” czy ciche, romantyczne “Giraffe Trumpet Sea”. Każda, bez wyjątku, piosenka zadziwia kontrastami – jest ludzka, a jednocześnie majestatyczna.

Lekko zawodziły mnie ostatnie dokonania Gorillaz, gdzie Damon Albarn przybierał jedynie rolę gościa na własnych płytach. Na “The Nearer The Fountain, More Pure The Stream Flows” nawiązuje współpracę z islandzkimi muzykami, lecz jest jedynym głosem wydawnictwa. I to głosem wciąż melancholijnym, choć nie tak ponurym czy przygnębionym jak ostatnio. Sam krążek bardziej chłodzi aniżeli należy do tych najbardziej przytulnych. Mimo wszystko po spotkaniu z nim nie wychodzimy zbytnio zmęczeni czy przytłoczeni. I chociaż sami nieprędko będziemy mogli bez strachu i ograniczeń postawić nogę na islandzkiej ziemi, drugi solowy album Brytyjczyka może być niezłym substytutem podróży do krainy lodu i ognia. A także kolejnym dowodem na wszechstronność artysty.

Warto: The Cormorant & The Tower of Montevideo & Royal Morning Blue

2 Replies to “RECENZJA: Damon Albarn “The Nearer The Fountain, More Pure The Stream Flows” (2021) (#1267)”

  1. Kilkukrotnie próbowałam się przekonać do muzyki Albarna, ale za każdym razem przekonuję się, że to jednak nie moje dźwięki 😉
    Zapraszam na nowy wpis i pozdrawiam!

  2. Miałam w planach przesłuchać “Everyday Robots”, a tu już się następca pojawił. 😀 Może kiedyś sięgnę po Albarna solo, kiedy już przebrnę przez twórczość Blur.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *