RECENZJA: Sade “Stronger Than Pride” (1988) (#1334)

Lata 80. mają swoich tak oczywistych bohaterów jak Michael Jackson, Madonna, U2 czy Prince. W tym gronie często zapomina się jednak o zespole, który w drugiej połowie wspomnianej dekady sprzedawał miliony płyt i odpowiada za przeboje, które świetnie bronią się mimo upływu dekad. Sade, brytyjska kapela dowodzona przez zjawiskową Sade Adu, uparcie dziś milczy, ale w przedostatniej dekadzie minionego tysiąclecia chętnie dzieliła się nowymi nagraniami.

Po bestsellerowym “Diamond Life” i jeszcze lepszym “Promise” przyszła pora na “Stronger Than Pride”. Tym razem formacja dała sobie dwa lata by odsapnąć po promowaniu poprzedniego albumu. Nagrywanie trzeciego krążka przypominać jednak mogło wakacje. Sade i spółka zamknęli się bowiem w studiu zlokalizowanym na egzotycznych, odległych Bahamach. Efektem jest muzyka jaśniejsza od tej, jaką prezentowali nam na “Promise”, która dodatkowo robić może za soundtrack do letnich, ciepłych nocy. Lub spacerów brzegiem morza o połączonych z podziwianiem zachodu słońca – podobnie jak robi to Adu na okładce “Stronger Than Pride”.

Wzbogacana dźwiękami hiszpańskiej gitary “Love Is Stronger Than Pride” w minimalistyczny i dość melancholijny, rozmarzony sposób wprowadza nas do świata Sade, by za chwilę pozwolić nam na pobujanie się przy dźwiękach intensywniejszego, bazującego na głębokim basie, funkowego “Paradise” – jednej z najlepszych piosenek niewielkiej dyskografii grupy. Mniej intryguje następujące po niej “Nothing Can Come Between Us”. Muśnięte reggae i funkiem nagranie jest utworem dość niemrawym i ciągnącym się jak guma. Gdy potrzebujecie numerów idealnych do potupania nóżką, te czekają pod tytułami “Turn My Back On You”; jazzującym, akcentującym perkusyjny rytm “Keep Looking”; latynoskim “Give It Up” czy instrumentalnym, egzotycznym “Siempre Hay Esperanza”, które udowadnia, że Sade to nie tylko doskonały głos Adu, ale i komplet utalentowanych muzyków.

Jak zwykle czarują balladowe kompozycje. “Haunt Me” urzeka swą nastrojowością i aranżacją, do której zaproszono akustyczną gitarę i rozmyte smyczki, będąc utworem wyszukanym i pełnym klasy, choć minimalistycznym. Ciepłe “Clean Heart” ma w sobie jednak coś tajemniczego i niepokojącego, proponując nam przewijające się dźwięki saksofonu i kinematograficzną wręcz historię chłopaka, który skręcił w niewłaściwą życiową stronę. “I Never Thought I’d See the Day” dzięki zapożyczeniom z syntezatorowych brzmień brzmi nowocześniej, ale i chłodniej niż reszta kompozycji wchodzących w skład “Stronger Than Pride”.

Do trzech razy sztuka. Kolejna po “Diamond Life” i “Promise” płyta Sade w latach 80. (ach, te czasy, gdy na ich nową muzykę nie musieliśmy czekać dekady…) ugruntowuje ich pozycję na soulowej scenie zabarwianej rhythm’and’bluesem, jazzem czy delikatnymi latynoskimi wpływami. To już zespół, który ma wypracowany własny styl pozostający nieosiągalnym dla wielu innych wykonawców. Album “Stronger Than Pride” tak mocno nie czaruje jak jego poprzednicy, ale nie można odmówić mu tej klimatyczności, która stała się znakiem rozpoznawczym Sade od momentu ukazania się “Your Love is King”.

Warto: Paradise & Haunt Me

____________

Diamond Life Promise

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *