RECENZJA: Alice Merton “S.I.D.E.S.” (2022) (#1336)

Pamiętacie jeszcze chwytliwą piosenkę o przenoszeniu swojego życia z miejsca na miejsce i niemożności zapuszczenia gdzieś na dłużej korzeni? Jej autorka, niemiecko-irlandzka wokalistka Alice Merton, próbowała jeszcze szczęścia z kilkoma singlami, lecz pogodzić się musi z łatką one hit wonder, chociaż nie straciła drygu do pisania nośnych, pop rockowych kawałków.

Debiutancka płyta Alice, “Mint” (2019 rok), przedstawiła nam artystkę jako osobę, która stawia na charakterny pop zaprawiany elementami takich gatunków jak rock, elektronika czy funk. Nie było to wydawnictwo w żadnym stopniu przełomowe, ale jak na ówczesne popowe warunki prezentowało się świeżo. Jak tytułowa mięta. Tym razem Merton słowem podkreślającym jej premierowe piosenki wybrała sides (strony), argumentując, że życie to tylko suma stron. Jasnych, ciemnych, lepszych, gorszych.

Po premierze “Mint” wokalistka zdradziła, że wybór piosenki otwierającej krążek nie był przypadkowy. Miała nią zostać kompozycja, z której artystka jest najbardziej dumna. Podobnych deklaracji nie widziałam przy okazji “S.I.D.E.S.”, gdzie na starcie czeka na nas synth-gitarowe “Loveback”, w którym pomylić można Merton z Taylor Swift z czasów “1989”. Nie jest to ani highlight krążka, ani utwór słaby. Najlepszych momentów upatrywałabym pod szyldami “Blurry”, “Blindside”, “Mania” czy “Vertigo”. Pierwsze dwa utwory proponują popowe brzmienia – czasem zahaczające o ejtisową stylistykę (“Blurry”), innym razem funkującą elektronikę (“Blindside”). Dwa pozostałe nagrania pokazują nam Merton z najbardziej porywającej strony, będąc piosenkami pełnymi zrywów i kontrolowanej agresji.

A to nie wszystko, co przygotowała dla nas Merton, bo w czasie kompaktowych wydawnictw ona porwała się na album zawierający aż piętnaście pozycji. Czasem sięgnie po pop rock (“Island”, “Same Team”, “Future”); innym razem indie pop (“100 Stories”); chwilami zaserwuje pop subtelnie elektroniczny (“Breathe In, Breathe Out”) czy rozmarzony (“Everything”, “Shiny Things”).

Przy okazji jednej z piosenek Alice Merton przewinęło się porównanie do stylistyki albumu “1989” Taylor Swift. “S.I.D.E.S.” zdaje się być młodszym kuzynem tego wydawnictwa. Wiele zawartych na nim numerów przebojowością nie ustępuje temu krążkowi, a ich popowa stylistyka nie wpisuje się w żadne trendy, mogąc – podobnie jak to było w przypadku niejednej piosenki Taylor – opierać się upływającemu czasowi. Z drugiej strony wokal Alice (szczególnie w spokojniejszych kawałkach) niesamowicie zbliża się do brzmienia Hayley Williams z jej solowych płyt. Za dużo tych podobieństw jak na jeden album, ale i tak “S.I.D.E.S.” uznaję za jedno z lepszych popowych dzieł tego roku.

Warto: Blindside & Manic

2 Replies to “RECENZJA: Alice Merton “S.I.D.E.S.” (2022) (#1336)”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *