W 1989 roku w Polsce przeprowadzono pierwsze wolne wybory, a w Niemczech upadł Mur Berliński. W muzycznym świecie zaś wszyscy śpiewali “Like a Prayer” Madonny, “Eternal Flame” The Bangles i “Another Day in Paradise” Phila Collinsa, a na gali Grammy triumfowali George Michael i Bobby McFerrin. Swój płytowy debiut zaliczyły zespoły Nirvana i Extreme, a kariery specjalnymi składankami podsumowali Scorpions i Pat Benatar. Na świat przyszło nowe pokolenie muzyków: Chris Brown, Zola Jesus i w końcu Taylor Swift, która swoim najnowszym, piątym już studyjnym albumem postanowiła zrobić sobie prezent na dwudzieste piąte urodziny.
Od teraz nagrywam tylko pop. Mniej więcej taki komunikat Taylor wypuściła w świat kilka miesięcy temu. Zabolało mnie to. Nigdy nie należałam do swifties (jak nazywają samych siebie fani wokalistki), ale ceniłam w niej to, że tak chętnie odsłaniała przed nami fragment swojego życia i nie ukrywała swego pochodzenia. W country wypadała niezwykle naturalnie i dziewczęco. Nie miałam wrażenia, że udaje kogoś, kim tak naprawdę nie jest. Inaczej odbieram jej nową muzykę. Nawiązując do klipu “Shake It Off” mogę powiedzieć, że “Taylor próbuje twerkować, lecz nie ma czym”. Najlepsi producenci nie zagwarantują luzu, którego w popowych piosenkach Swift jest jak na lekarstwo.
Aby było miło, zacznę od utworów, które zdobyły moją aprobatę. Od czasu do czasu lubię sięgnąć po przebojowe, podszyte delikatnym elektronicznym bitem “Out of the Woods”. W kawałku tym podoba mi się brzmiący dojrzalej wokal Taylor. Wokalistka czaruje również w piosence “Wildest Dreams”. Nocny, nieco tajemniczy klimat tej kompozycji kojarzy mi się z debiutanckim albumem Lany Del Rey, “Born to Die”, która wyspecjalizowała się w takich oddziałujących na wyobraźnię utworach. Warto sięgnąć po balladowe “This Love”, za którego tekst odpowiada tylko i wyłącznie Swift, co na “1989” jest czymś wyjątkowym. Kolejne bardzo udane nagranie wokalistce pomogła napisać Imogen Heap. Tą piosenką jest spokojne, kobiece “Clean”, które od biedy trafić by mogło na “Fearless” lub “Speak Now”.
Pozostałe kawałki włożyć można do szufladki z napisem “do przesłuchania i zapomnienia”. Sporo miejsca na “1989” zajmują bowiem piosenki bardzo przeciętne. Należą do nich otwierające album synthpopowe, rytmiczne “Welcome to New York”; wzbogacone czarnymi brzmieniami “Blank Space”; zaczynające się podobnie jak “Do What U Want” Lady Gagi “Style” oraz “Shake It Off”, piszące definicję popu XXI wieku. Nie czarują również “I Wish You Would”, “I Know Places” i “How You Get the Girl”. Nie maja tego czegoś. Po prostu przelatują gdzieś ledwo zauważone. Z kolei młodzieżowe “Bad Blood” brzmi jak pozbawiona perkusji i basu piosenka z jednej z płyt Paramore, a “All You Had to Do Was Stay” posiada refren, który nie działa najlepiej na moje uszy.
Śmieszy mnie to, że o Taylor Swift częściej niż w kontekście samej muzyki, mówi się o tym, ilu to kopii swoich kolejnych albumów nie sprzedała w pierwszym tygodniu po premierze. Zadziwia mnie ta miłość słuchaczy do matematyki. Na mnie te liczby nie robią wrażenia, bo nie załatwiają kwestii jakości danego wydawnictwa. Życie mi już nie raz pokazało, jak wielka jest przepaść między wartością a ilością. Wybieram zawsze tę pierwszą cechę, bo po latach nie będę pamiętać liczb. W głowie zostanie mi tylko wrażenie, jakie dane wydawnictwo na mnie zrobiło.
Zadziwia mnie popularność Taylor Swift, ale staram się ją zrozumieć. Amerykanie lubią grzeczne, ułożone wokalistki, które mogą być stawiane za wzór młodszym dziewczynkom. Kiedyś ich księżniczką była Britney Spears. Teraz tytuł ten należy do Swift. Dla mnie Taylor jest dzisiaj jedną z wielu piosenkarek, które rywalizują ze sobą za pomocą kolejnych identycznych popowych piosenek. I dlatego tak żałuję, że artystka odeszła od stylistyki country. Wtedy była niepowtarzalna. Obecnie jest następną blondynką, o której za jakiś czas pamiętać już nie będę. Bo i po co, skoro co roku pojawia się tylu innych, ciekawych wykonawców?
Żyję już w Polsce tyle lat, że nie mogłam nie zauważyć, że u nas nie lubi się osób, które odnoszą sukces, starają się tworzyć coś swojego, niesztampowego, a przy tym często pojawiają się w mediach. O ile takie duety jak XXANAXX czy Rebeka, dające nam muzykę nie odbiegającą od Zachodnich standardów, dalekie są od pudelkowego zgiełku (a co za tym idzie, nie stykają się na co dzień z hejtami internautów, którzy chcą sprawiać wrażenie, że wiedzą wszystko o wszystkim, a inni są po prostu głupi), tak producent Witold Czamara (znany jako Donatan) i wokalistka Joanna Klepko (Cleo) szybko trafili na celownik prasy i musieli zmierzyć się z wieloma negatywnymi komentarzami. Swoją wartość postanowili udowodnić albumem “Hiper/Chimera”.
Wspólny album Donatana i Cleo był jedną z najbardziej wyczekiwanych polskich płyt 2014 roku. Czekałam na niego i ja, choć nie męczyłam w nieskończoność zapowiadających go singli. Moje poparcie do dwójki artystów najlepiej obrazuje fakt, że oglądałam w tym roku tak nielubiany przeze mnie konkurs Eurowizji, trzymając kciuki za dobry wynik piosenki “My Słowianie”. Donatan i Cleo ujęli mnie swoją bezpośredniością i podejściem do muzyki. W czasach, kiedy w polskim eterze królują bezpieczne piosenki w stylu “Tak blisko” Rafała Brzozowskiego czy “Na chwilę” Grzegorza Hyżego, ich wyraziste melodie i nawiązanie do folkloru rzucało się w uszy.
Właśnie – folklor. Dla wielu folk to zwykła obciachowa wiejska muzyka, która nie powinna wyjść spod strzech. Donatan i Cleo postanowili odczarować te negatywne opinie, pokazując nam, jak można bawić się konwencjami. Ich nowoczesny folk podbił moje serce. Szkoda jednak, że temat naszych słowiańskich dusz pojawia się w nielicznych piosenkach. Przebojowego, uzależniającego kawałka “My Słowianie” przedstawiać nie trzeba. To najlepszy utwór, jaki Donatan i Cleo razem stworzyli. Gorzej (ale wciąż dobrze) wypadają “Brać” oraz “Nie lubimy robić”. W fotel wbija wciągająca “Slavica” (jedyna anglojęzyczna piosenka na albumie), kontynuująca tematykę “My Słowianie”, ale zamieniająca folk na klubowe bity.
Udało mi się na “Hiper/Chimerze” znaleźć kilka kawałków, których słuchanie sprawia mi autentyczną przyjemność. Rewelacyjnym utworem jest “WinyLova” – stylizowana na lata 90. piosenka, w której Cleo oddaje hołd czarnym brzmieniom:
to co kocham, tętni w mojej duszy stara szkoła.
Sama bardzo cenię taką muzykę, więc bez problemu utożsamiłam się z Joanną, która w tym utworze daje nam popis swoich wokalnych możliwości. Z taką pasją jeszcze nie śpiewała. Polecić mogę również balladowe piosenki w stylu nieco soulowej “Introdukcji” czy zaangażowanego, będącego policzkiem wymierzonym władzy “Papierowego ładu”. Do gustu przypadła mi również elektroniczna “Hiper/Chimera”, wyjaśniająca powstanie tego albumu. Uwagę zwracają na siebie również takie utwory (duety) jak “Cicha woda” (feat. Sitek), ładne “Cofnąć czas” (feat. Miuosh) czy nowoczesne “B.I.T” (feat. Waldemar Kasta).
“Hiper/Chimera” zawiera jednak kilka zapychaczy, które dziś, sięgając po album Donatana i Cleo, zdarza mi się pomijać. Nie przekonują mnie dwie piosenki, w których pojawia się rapujący Kamil Bednarek: “Ten czas”, “Nie pozwól”. Są to po prostu nagrania dobre. Nic więcej. Podobne zdanie mam o “Efekcie motyla”. Irytuje mnie nieźle wyprodukowany, ale nieco głupiutki i dziecinny “Tłusty czarny kot”. “Sztorm” jest zaś spokojną, ale dość banalną kompozycją, która pasowałaby do wielu innych polskich wokalistek.
Donatan nie jest gwiazdą tej płyty. Na “Hiper/Chimerze” rządzi Cleo – obdarzona charakterystycznym, niemalże czarnym głosem wokalistka. Podoba mi się to, jak stara się grać w zaprezentowanych na albumie utworach. Dzięki temu nie brzmi ciągle tak samo. Jest to cenna umiejętność, bo pomaga nam w odpowiedni sposób odebrać poszczególne kompozycje.
Płyta z szesnastoma piosenkami to ryzykowny pomysł. Tym bardziej w czasach, kiedy ludzie nie słuchają całych albumów, lecz dopuszczają do siebie pojedyncze single. Donatan i Cleo wyszli z tej próby obronną ręką, bo przygotowali różnorodne kompozycje. Wprawdzie chciałabym na “Hiper/Chimerze” więcej folkowych momentów, ale nie mogę narzekać. Niezła płyta. Szczerze polecam. Po prostu i po polsku.
Naprawdę Taylor powiedziała: “Od teraz nagrywam tylko pop”? No na bank… Do tej płyty podchodziłam z początku sceptycznie, ale im dłużej się jej słucha, no cóż, można ją polubić, chociaż na pewno nie jest to arcydzieło. Nigdy nie byłam jej szczególną fanką, ale lubiłam w niej to, że ona się trzymała z dala od tego szumu i nagrywała muzykę, jaką chciała. A teraz cóż… W szołbizie chyba naprawdę trudno zostać sobą…
Kiedyś bardziej lubiłam piosenki Taylor, chociaż przyznam się, że znam tylko single. Jej ostatnie single, czy to z nowej płyty czy z poprzedniej mnie nie zachwyciły.
Co do Donatana i Cleo… Hmmm… miałam małą fazę ma “My Słowanie” 🙂 “Slavica” przesluchałam raz, ale kompletnie nie przypadło mi do gustu (chociaż teledysk jako parodia współczesnych mediów i wyśmianie tego, co mówili o ich pierwszym klipie, wyszła im genialnie). Znam też utwór z Bednarkiem, ledwo przesłuchałam i inny ich singiel, zapomniałam tytułu, który też mi się spodobał. Po całość sobie sięgnę, szczególnie, że pozytywnie ją oceniasz 🙂
Co do Taylor to zdecydowanie bardziej odpowiadało mi jej wydanie w poprzednich latach. Shake It Off lubiłem tylko przez kilka dni i już mi się znudziło. Tylko Out Of The Wood lubię z tych jej nowych piosenek. Wcześniej podobały mi się właściwie wszystkie nagranie od niej, a teraz bardzo słabo, ale jednak rządzi w tym popie tej jesieni.
Piosenki Donatana i Cleo lubię. Jakoś mi się podobają, no prócz Ten Czas i Slavicy. A tak to My Słowianie, Cichą Wodę, Brać lubię aż do tego pory. Wielu uważa ich muzykę za kicz. Może czasem to tak wygląda, ale mimo to lubię ich. Folk nawet lubię, dlatego też pewnie podobają mi się te piosenki.
http://zyciejestmuzykaaa.blogspot.com
Też wolałam Taylor w country, nie pałam entuzjazmem, co do Donatana i Cleo, ale wiem, że po prostu produkują muzykę, której dużo osób w Polsce słucha. Z premier płytowych najbardziej zaciekawił mnie album Tough Love. 😉
songnevergrewold.blogspot.com
Całkowicie nie zgodzę się z recenzją 1989.
To, że odeszła od country nie oznacza, że trzeba od razu ją przekreślać. Porównując ją do nizej zamieszczonej Cleo nie ma c gadać. Taylor dała sobie świetnie radę. A to, ze przedała już ok 2 milionów egzemplarzy nie świadczy o głuchocie ludzi ( bo płyta trochę kosztuję) ale o rzeczywistym talencie. Sam krążek jest bardzo dobry, wydany bardzo ładnie a Swift wciąż należy do elity, która nie wypina wszystkich części ciała. Teledysk do Shake It Off to wiadomość dla hejterów i nie należy brać go na poważnie.