RECENZJA: Alma “Time Machine” (2023) (#1387)

Są takie płyty, które bardziej niż inne kojarzą mi się z pewnymi momentami w życiu. W przypadku “Have U Seen Her?”, debiutanckiego albumu pochodzącej z Finlandii wokalistki Almy, każde spotkanie z tą muzyką kojarzy mi się z pierwszymi miesiącami pandemii. Trzy lata później artystka wraca do nas w zupełnie nowej rzeczywistości. I z nieco odmienionym obliczem.

Nie chodzi tu bynajmniej tylko o kolor włosów. Słynąca z zamiłowania do soczystych kolorów Alma porzuciła znaną z debiutu neonową zieleń na korzyść pomarańczu. Nastąpiła w niech także wewnętrzna przemiana – momentami krzykliwe, nerwowe granie przeistoczyło się w brzmienie bardziej stonowane i poukładane, dopełniające teksty, w których sporo o rodzinnym i miłosnym życiu ich autorki.

W porównaniu do otwarcia “Have U Seen Her?”, gdzie skrywało się potężne uderzenie postaci nagrania tytułowego, rozpoczęcie płyty “Time Machine” bardziej zawodzi aniżeli zachęca do dalszego zagłębiania się w album. Łagodna piosenka “Dreaming” jest niesamowicie nudna i nieciekawa. Nieco więcej dzieje się w muśniętym synth popowymi dźwiękami “Everything Beautiful” czy nostalgicznym “Tell Mama”. Pierwszą kompozycją, która bardziej przypadła mi do gustu, jest singlowy numer “Summer Really Hurt Us” o tanecznej melodii i smyczkowych wstawkach. Perełką jest “Natalia”, w której Alma w towarzystwie pop rockowej melodii udowadnia, że ma kawał głosu. Takich surowych piosenek chciałoby się otrzymywać od niej więcej.

Do gustu przypadło mi także akustyczne “Time Machine”, którego refren stworzony został do wspólnego wyśpiewywania na koncertach. W podobne, choć smutniejsze tony uderza zahaczające o country “The Cure” oraz “Stupid People”. Uwagę przyciąga także pełne mocy “Hey Mom Hey Dad” będące miksem popu, elektroniki i rocka. Sporo tanecznego, lekko oldskulowego uroku ma “I Forgive Me”. Nieco większa energia mogłaby rozsadzać ejtisowe “I Will Survive” czy “Run Run Run”.

Po debiucie, który wracał do mnie dość często, oczekiwałam od Almy płyty może nie tyle lepszej, co na podobnie wysokim poziomie. Albumu, na którym ponownie spotkam dziewczynę, która jest wrażliwa, ale i jednocześnie szalenie pewna siebie i odważnie podejmująca decyzje. Tej brawury brakuje mi właśnie na “Time Machine”. Piosenki są mało ryzykowne, niezbyt też zaskakujące. Efektowniej niż wcześniej wypada za to warstwa liryczna, bo fińska wokalistka otworzyła się przed nami jak nigdy wcześniej i pozwoliła sobie na okazywanie prawdziwych emocji.

Warto: Natalia & Time Machine

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *