RECENZJA: Coldplay “X&Y” (2005) (#1388)

Debiutancka płyta, która skruszyła serca słuchaczy na całym świecie i przyniosła przebój “Yellow”. Rola headlinera jednego z największych festiwali, Glastonbury, gdy nie było nawet jej następczyni. Aż w końcu premiera wydawnictwa, które do dziś uznawane jest za największe dokonanie brytyjskiej kapeli. Zespół Coldplay otrzymał na starcie ogromny kredyt zaufania i nic dziwnego, że presja, jaką czuli przygotowując krążek numer trzy, była niesamowicie duża.

Oszczędność “Parachutes” i surowość “A Rush of Blood to the Head” na wydanej w 2005 roku płycie “X&Y” ustąpiły miejsca graniu jeszcze bardziej stadionowemu (ale nadal nieśmiałemu, gdy popatrzy się na kolejne albumy Coldplay) i inspirowanemu elektronicznymi dokonaniami takich legend jak Kraftwerk i David Bowie. Zmiana kierunku była więc znacząca i ryzykowna, gdy wszyscy wciąż żyli takimi nagraniami jak “Clocks” czy “Politik”. Także i ja, choć w dyskografię Brytyjczyków wsiąkłam nieco później, patrzyłam na “X&Y” jak na porażkę. Stąd decyzja o odłożeniu płyty na bok i powrocie do niej po kilku latach.

Rozpoczęcie albumu, kompozycja “Square One”, od pierwszych sekund przeszywa na wylot swoją chłodną, przestrzenną melodią, a lekko złowrogi charakter nagrania potęgują gitary. Spokojniej, choć dość przygnębiająco (What if you should decide that you don’t want me there by your side), robi się za sprawą “What If”, choć bardziej poruszające momenty płyty są jeszcze przed nami. Coldplay’owym wyciskaczem łez jest ballada “Fix You” – sentymentalna, ujmująca piosenka mająca podnosić na duchu do dzisiaj należy do moich ulubionych momentów dyskografii grupy. Pięknie wybrzmiewają akustyczne, proste “Til Kingdom Come”, które zespół napisał w hołdzie zmarłemu Johnny’emu Cashowi; utrzymane w podobnym tonie “A Message” czy melodyjne “The Hardest Part” o zakończonej miłości.

Z grona pozostałych utworów największe wrażenie robią na mnie “X&Y” oraz “Low”. Pierwsza z kompozycji (wzbogacana smyczkami) jest porywającym alt rockowym nagraniem. “Low” zaś dzierży tytuł kawałka, który na płycie robi najwięcej hałasu. Dopiero niedawno doceniłam “Twisted Logic” – piosenkę filmową, złowrogą, której szalona końcówka nadaje albumowi tak potrzebnego dramatyzmu i pobudki. Sporo energii skrywa się także w rytmicznym “White Shadows” oraz singlowych, naładowanych efektami “Talk” i “Speed of Sound”. Oba te utwory zdarza mi się jednak pomijać. Za bardzo mnie rozpraszają.

Lata mijają, a sytuacja płyty “X&Y” wcale się nie polepszyła. Wydawnictwo to wciąż przyjmowane jest chłodno przez fanów Coldplay, a także traktowane po macoszemu przez sam zespół, który regularnie na koncertach przypomina jedynie utwór “Fix You”. Przygotowany przez brytyjską kapelę album nie powtarza artystycznego sukcesu swoich poprzedników, lecz taki krok w innym kierunku był Coldplay potrzebny, nawet gdy nie każdy z zawartych tu utworów da się polubić od pierwszego spotkania.

Warto: Fix You & Twisted Logic

_____________

Parachutes A Rush of Blood to the HeadViva La VidaMylo XylotoGhost StoriesA Head Full of DreamsEveryday Life ♥ Music of the Spheres

One Reply to “RECENZJA: Coldplay “X&Y” (2005) (#1388)”

  1. Hmm, myślałam, że już kiedyś ten album recenzowałaś. 😀
    Mam w planach go przesłuchać, tak jak resztę dyskografii Coldplay. Na razie od czasu do czasu wracam sobie do “Talk” i “Fix You”.
    Pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *