Ostatnie lata pokazały, że są w Polsce artyści, którzy ustać mogą w jednym rzędzie z takimi sławami jak Coldplay, Beyoncé czy Metallica i zgromadzić kilkudziesięciotysięczną publiczność na swoim występie. Do wypełniania stadionów przyzwyczaił się już Dawid Podsiadło. Po szeroko komentowanym koncercie w Warszawie w ubiegłym roku przyszła pora na stadionowe obiekty w innych miastach. Jednym z przystanków był Poznań.
Karierę artysty śledzę od jego debiutu w talent show “X Factor” mając już wiele okazji uczestniczyć w jego występach – najczęściej w ramach festiwali (Spring Break, Open’er), choć należę do grona szczęśliwców, którym udało się zdobyć wejściówkę na show na Narodowym, gdy dzielił scenę z Taco Hemingway’em. Ani razu nie wyszłam jednak naprawdę zachwycona. Aż do teraz.
Poznański koncert odebrałam jako podsumowanie trwającej już dekadę kariery Podsiadło, jego drogi od nieśmiałego maturzysty do najpopularniejszego polskiego solisty. Krótkie filmiki zza kulis sukcesów w branży muzycznej robiły zresztą za przerywniki koncertu, a my mogliśmy wrócić do czasów premiery “Comfort and Happiness” czy “Annoyance and Disappointment” i przekonać się, że mimo widowiska na skalę światową (były fajerwerki, ognie, niesamowite animacje, orkiestra czy okrążający stadion wielki balonowy wieloryb) pozostał tym samym Dawidem, którego różni od nas tylko walizka pełna wielkich przebojów. Przygotowana przez artystę lista piosenek pozwoliła na występ trwający grubo ponad dwie godziny. Dominowały nagrania z albumu “Lata dwudzieste” (usłyszeliśmy m.in. poruszające “Millenium” i “Mori” oraz dużo bardziej rozrywkowe “POST”, “WiRUS” czy “To co masz ty”), choć nie zabrakło i sprawdzonych tracków z jego pozostałych wydawnictw. Szczególnie pięknie wybrzmiała akustyczna “Matylda”, wspomagany światłami tysięcy latarek “Nieznajomy” czy pamiętne “W dobrą stronę”. Sporo sentymentów musi mieć wokalista do chwil, gdy brał udział w projektach Męskie Granie, przypominając współtworzone przez siebie utwory “Wataha”, “Elektryczny” i zaaranżowane na pianino “I ciebie też, bardzo”. Artyści, z którymi nagrał poszczególne piosenki, w roli gości się nie pojawili, ale Podsiadło do Poznania ściągnął Artura Rojka i Ralpha Kamińskiego. Sporo było wzruszeń podczas wspólnego odśpiewania “Długości dźwięku samotności”, choć mnie bardziej zachwyciły “Kosmiczne energie” z repertuaru Ralpha będące jedną z moich najulubieńszych kompozycji made in Poland.
Jestem ogromną fanką przygotowanej przez sztab wokalisty sceny – obrotowa konstrukcja ustawiona na samym środku stadionu z czterema wybiegami i ogromnymi ekranami pozwalała każdemu mieć dobry widok na cały koncert. Bez względu na to, czy było to miejsce na płycie czy którejś z trybun. Mam nadzieję, że na takie rozwiązanie decydować się będzie coraz więcej wykonawców. Wygląda to naprawdę efektownie. I to słowo – efektowny – idealnie pasuje do podsumowania całego widowiska. Obecnie w Polsce na Dawida Podsiadło nie ma mocnych.
Nie sądziłam, że o bilety na stadionowe koncerty Dawida Podsiadły ludzie będą się kiedyś zabijać, nie postrzegałam jego repertuaru jako materiału do wykonywania na tak wielkich obiektach, a jednak. Po przeczytaniu Twojego wpisu zaczęłam się zastanawiać, czy nie dopisać Dawida do listy artystów do zobaczenia na żywo, chociaż już mam za sobą dwa koncerty z 2014 i 2016 kiedy to śpiewał stojąc plecami do publiczności. 😀 Wykonanie “Długości dźwięku samotności” fantastyczne.
Pozdrawiam. 🙂