RECENZJA: Normani “Dopamine” (2024) (#1494)

Już wiele wokalistek miało okazję udowodnić nam, że istnieje kariera poza girlsbandem, w którym zaczynały stawiać pierwsze kroki na estradzie. Normani Hamilton daleko inspiracji szukać nie musiała. Gdy w 2018 rozpadła się formacja Fifth Harmony (sztucznie utworzona przez producentów talent show “The X Factor”) jej koleżanka z zespołu, Camila Cabello, szybko zaatakowała z solowymi piosenkami. Normani na możliwość wydania debiutanckiej płyty czekać musiała kilka lat.

Artystka szybko zderzyła się z rzeczywistością i dołączyła do grona wokalistek, które napotkały trudności w skompletowaniu i zaprezentowaniu słuchaczom albumowego efektu swojej pracy. Były po drodze pojedyncze single (m.in. “Motivation”), duety (z Megan Thee Stallion, Samem Smithem, Khalidem) czy nawet udział w “Dancing with the stars”, lecz brakowało tej kropki nad i. Z drugiej jednak strony Normani miała niesamowicie dobrą prasę, a jej niezatytułowany wówczas krążek był bardzo hypowany. Przedstawiano “Dopamine” jako płytę, która może wywrócić do góry nogami kobiecą scenę r&b. A jak jest?

Przez lata Normani zdążyła narobić sobie znajomych w branży i widać to na jej debiutanckiej płycie. W wyrazistym, zuchwałym “Big Boy” (ależ ten bas daje!) udziela się nieznana jeszcze szerszej publiczności Starrah. Słabsze, pozbawione podobnego ognia “1:59” to efekt współpracy z raperem Gunna. Lubię, gdy z wokalistkami r&b postanawia podziałać James Blake. Zawsze wychodzi z tego porządny, nastrojowy elektrosoul – tu pod tytułem “Tantrums”. Wyjątkowo niezły występ w ciemnym “Wild Side” zaliczyła Cardi B. To taki kawałek, który docenia się po czasie.

Jedną z lepszych propozycji Normani jest taneczne, electropopowe “Take My Time”, które brzmi nieco jak utwór, przy którym palce mógł maczać Calvin Harris. Delikatnie bujający nalot i niespodziewana solówka na gitarze są cechami nagrania “Insomnia”. Bangerem być miała ochotę piosenka “Candy Paint”. Jestem nią jednak bardziej zmęczona aniżeli zachwycona. Nie należę także do grona miłośników utrzymanego w średnim tempie “Distance” o balladowym, popowym refrenie. Wrażenie za to robią pełne połamanych bitów “Little Secrets” o budującym napięcie refrenie, oraz duszne pbr&b “Lights On”, kotre przypomina mi kompozycje, za jakie na “Aquarius” polubiłam Tinashe.

Dopamina, jak dowiedzieć się możemy z poświęconych chemii stronom internetowym, jest związkiem, który odgrywa ważną rolę w kontrolowaniu uczuć i emocji. Nic więc dziwnego, że właśnie na taki tytuł płyty (“Dopamine”) postawiła Normani. Sporo tu bowiem o emocjach, o wzlotach i upadkach. Sama Normani opowiadała, że chce, by jej krążek dodawał nam energii i motywował do sprawnego działania. Ja po jego lekturze tą energią naładowana się nie czuję, choć przyznam szczerze, że obawiałam się, że ten napompowany do granic możliwości balonik pęknie już przy pierwszej piosence. Tak się na szczęście nie stało i dziś mówić możemy o debiucie, który może i nie zachwyca na miarę innych pierwszych albumów rhythm’ans’bluesowych sław ostatnich dekad, ale i nie odstrasza od Normani.

Warto: Take My Time & Tantrums

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *