RELACJA: Next Fest 2025

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami… stop. Nie tak dawno, bo kilka lat temu. Nie nad siedmioma rzekami, ale nad jedną, poznańską Wartą, odbywał się festiwal Spring Break, który gromadził w swoim line upie młodych polskich twórców, którzy dopiero marzą o muzycznej karierze. Spadkobiercą tego konceptu jest odbywający się Next Fest. Inny organizator, inna nazwa. Ten sam cel – pokazanie, czym kusi lokalna scena.

Tak jak festiwale często kuszą sporymi, znaczącymi nazwiskami, tak Next Fest zachęca do odkrywania solistów i zespołów, których w innych okolicznościach nie miałabym możliwości poznać. To także okazja dla mnie na spotkanie z działającymi już dłużej wykonawcami, z których nagraniami nie byłam zaznajomiona, bo jednak z głośników częściej leci u mnie zagraniczna muzyka. Te trzy kwietniowe dni potraktowałam więc jako podróż w poszukiwaniu artystów, których chętnie wprowadzę na swoje playlisty.

Czwartek, 24. kwietnia

Koncertowy maraton rozpoczął się dla mnie występem Katarzyny Półrolniczak, która nagrywa pod pseudonimem Kathia. W Sali Wielkiej CK Zamek zgromadziła sporą publikę, która chciała posłuchać jej alternatywnego popu aranżowanego na żywe granie z delikatnymi elektronicznymi wpływami. Było nastrojowo, było lirycznie, momentami nawet bardzo bujająco. Niespodziankę zrobiła folkowo-popowa formacja Lor, która dołączyła do Kasi w utworze “Rosa”. Zupełnie inny zestaw emocji dostarczył post punkowy zespół Dorian’s Steaming Shadow, który w minionym roku wydał debiutancką płytę “Frozen Nightmares”. Frekwencja w piwnicy klubu Barock mogła być z pewnością większa, ale grupa swoimi głośnymi, intensywnymi melodiami i niskimi wokalami lidera kapeli w pełni wypełniła chłodne mury lokalu. Moim ostatnim przystankiem był występ Angie, która pochwalić się może pięknym, soulowym głosem. Artystka zaprezentowała kilka autorskich utworów (m.in. “Obok” czy “Do powiedzenia”), ale znalazła też przestrzeń na wplecenie słynnego “Say My Name” Destiny’s Child. Jej krótki set był pełen uroku, a swobodne zachowanie wokalistki na scenie podpowiadało, że czuje się na niej jak ryba w wodzie.

Piątek, 25. kwietnia

Pierwszym koncertem na piątkowej liście, na jaki chciałam się udać, był występ duetu Blauka, który zadebiutował w 2019 roku krążkiem “Miniatura”. Dziś Georgina i Piotr wracają do żywych i dzielą się nowymi singlami (m.in. “Simona”, “Berlin i Amsterdam”), których brzmienie wypełniło klub Blue Note. Indie popowa formacja zdradziła, że lada dzień ukaże się jej druga studyjna płyta. I jej równy, spójny występ byłby dla mnie highlightem dnia, gdyby nie przypadkowe (za to lubię taką formułę festiwalu) uczestnictwo w koncercie zespołu Shama. Łącząca w swoich nagraniach wpływy soulu, funku i oldskulowych melodii kapela trafiła do mnie nostalgią i autentycznością bijącymi z jej kompozycji, a także luźną, wychillowaną atmosferą samego występu. Sporo luzu i energii miał w sobie Wiktor Dyduła, wokół którego muzyki zrobił się ostatnio spory szum. Artysta chwilę temu wydał swój drugi krążek, “Tak jak tutaj stoję”, z którego piosenki głośno rozbrzmiały w CK Zamek. Z nowościami (krążkiem “Harmonia”) przyjechała i Mela Koteluk. Wokalistka działa już od ponad dekady, ale dopiero teraz miałam okazję zobaczyć ją na żywo. Jej występ wypełniły przeboje z jej długiej kariery oraz garść premier, z których największe wrażenie zrobiła na mnie niemalże transowa, porywająca “Odyseja”. Pomiędzy nimi do swojego świata zabrała nas Sarsa. Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś powiedział mi, że z ciekawością będę uczestniczyć w jej występie, kazałabym mu puknąć się w czoło. W ostatnich latach Marta zmieniła jednak front i z radiowego popu przeszła w granie mocniejsze, wyrazistsze, bardziej nerwowe. Taka właśnie była jej płyta “Jestem Marta”, od której swego czasu nie mogłam się uwolnić. Z ekscytacją przyjęłam więc piosenki “JPRDL”, “Jaśmin” i “Balet”. Obiecująco brzmią i nowości (“Awantury”, “Jak w filmie”). Na zakończenie swojego emocjonalnego setu Sarsa zostawiła cover “[sic!]” grupy Hey.

Sobota, 27. kwietnia

Trzeci i zarazem ostatni dzień Next Fest najbardziej udowodnił mi, że warto zejść z wcześniej ustalonego szlaku i zajrzeć tam, gdzie nie planowałam. Dzień jednak zaczął się dla mnie występem, na który czekałam szczególnie mocno. Projekt Cinnamon Gum Macieja Milewskiego czerpie co najlepsze z lat 60. i 70. oraz psychodelicznego soulu tworząc widowisko pełne świetnych chórków i jeszcze lepszych aranżacji. Tu wszystko było na tip-top. Dalsza część wieczoru minęła mi pod znakiem dwóch uzdolnionych dziewczyn. W klubie Pod Minogą swoje gitarowe, pełne nostalgii piosenki (m.in. “Miało być tak romantycznie”, “Wracam”) zaprezentowała Briela. I to zaprezentowała z każdej możliwej strony, bo nie tylko pięknie je wykonała, ale i chętnie co nieco o nich poopowiadała. Swoją nie jedną, ale dwie chwile miała Karolina Prasał. Polska wokalistka jest liderką indie popowej formacji Mlecze, na której koncert udałam się zachęcona singlami “Iphone 6s” i “W za małym ciele”. Podczas półgodzinnego setu usłyszeliśmy kilka innych nagrań, które złożą się już wkrótce w debiutancki album zespołu. Jest na co czekać, a po zgromadzonej w Sercu publiczności widziałam, że mało kogo muzyczna działalność Mleczy pozostaje obojętna. Podobnie jak autorskie nagrania Karoliny, która miała okazję zaśpiewać je niedługo potem w Scenie na Piętrze. Jej solowa twórczość jest surowsza, momentami ostrzejsza – zarówno pod względem brzmienia jak i przekazu. Jak sama Prasał nam zdradziła, nim nastanie lato otrzymamy jej solowy debiut. Karolina przejmuje więc najbliższe miesiące, a ja będę mocno trzymać za nią kciuki.

Autor

Zuzanna Janicka

Rocznik '94. Dziewczyna, która najbardziej na świecie kocha muzykę. Nie straszny jej (prawie) żaden gatunek, ale najbardziej lubi sięgać po r&b z lat 90. oraz indie/alt rocka. The-Rockferry prowadzi od 2010 roku.

Jeden komentarz do “RELACJA: Next Fest 2025”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *