Album “Goodies” uczynił z Ciary gwiazdę i jedną z największych konkurentek Beyonce. Wydaną dwa lata później płytą “Ciara: The Evolution” próbuje bronić dopiero co zdobytą pozycję na rynku muzycznym. Ma za sobą silną grupę wsparcia. W studiu wspierali ją tacy producenci jak Will.I.Am (“Get In, Fit In”), Pharrell Williams (“I Proceed”, “I’m Just Me”) i Polow Da Don (“Promise”, “Bang It Up”). Razem z nimi oraz innymi muzykami Ciara wybrała 14 piosenek, które ostatecznie weszły w skład “Ciara: The Evolution”. Oprócz zwykłych utworów możemy znaleźć tu też cztery przerywniki będące krótkimi (bardzo krótkimi) wypowiedziami wokalistki na temat tańca, stylu, muzyki. O ile “Goodies” było bogate w duety (między innymi z Missy Elliott czy R. Kelly) tak na tej płycie jest z tym kiepsko. Obok Ciary pojawia się tylko 50 Cent, Lil Jon i Chamillionaire. Czy to dobrze czy źle? Okaże się wkrótce.
Najbardziej zaintrygował mnie tytuł albumu – “Ciara: The Evolution”. Brzmi groźnie 😉 Niczego nie świadomy słuchacz, który zna poprzednią płytę młodej wokalistki ma nadzieję na jakąś wielką rewolucję. A tu flop. Ciara nie zmieniła stylu. Nadal nagrywa r&b, pop i hip hop. Nie ma tu żadnych ubarwień w postaci na przykład rockowych elementów czy odrobiny elektroniki. Może to i lepiej. Czasem zbytnie eksperymentowanie nie jest najlepszym pomysłem. Jedyna ewolucję jaką zaobserwowałam jest styl ubierania Ciary. Kiedyś wyglądała jak zwykła dziewczyna z sąsiedztwa. Teraz ubiera się bardziej elegancko. I fajnie. Nic jednak nie przeszkodziło jej w zarejestrowaniu swoich wypowiedzi na temat ewoluowania tańca, stylu, muzyki. W końcu samej siebie. Mówi, że odkąd nauczyła się chodzić próbowała tańczyć; że muzyka teraz jest zupełnie inna. W końcu w “The Evolution of C” wprost mówi, że dzisiaj czuje się bardziej pewna siebie. I to słychać. Na początku byłam sceptycznie nastawiona do tej płyty. Szybko jedna ją polubiłam. Moim ulubionym numerem jest “Like a Boy”. Pierwszy raz usłyszałam ten numer w 2007 roku i od tego czasu często do niego wracam. Zaczyna się zaskakująco. Partia skrzypiec, o ile dobrze słyszę. Nie myślałam, że da się coś takiego fajnie i niekiczowato połączyć z r&b i hip hopem. Cały numer jest seksowny i trochę wyzywający. Lubię też “I Proceed”. Głównie za refren. Szybko wpada w ucho, co jest na tej płycie czymś niezwykłym. Podoba mi się też “Bang It Up”. Głównie za melodię. Odstaje od reszty. No i lubię moment, kiedy Ciara literuje swoje imię: C.I.A.R.A. Nie mogę zapomnieć o “That’s Right”, czyli piosence, którą zapamiętałam jako pierwszą po jednym tylko przesłuchaniu “Ciara: The Evolution”. Zaczyna się wypowiedzianymi przez Ciarę zdaniami: everytime he call – I come ….but, this time I think about ME! (…) (PL: Za każdym razem on dzwoni – wróciłem… tym razem myślę o sobie! (…)). W międzyczasie wtrącają się różne dziewczyny głośno mówiąc that’s right (PL: to prawda). Warto dodać, że oprócz Ciary w piosence pojawia się Lil Jon. Urozmaica on ten numer, choć nie przepadam za jego partami. Inny duet, na jaki warto zwrócić uwagę to ten z 50 Centem (“Can’t Leave Em’ Alone”). Pasują do siebie 😉 Ich głosy fajnie się dopełniają. Nie wiem nawet, czy przez pewien czas faktycznie nie byli parą. Coś się musiało jednak między nimi zadziać, bo na “Fantasy Ride” nie otrzymaliśmy kolejnego duetu tych dwojga. A szkoda. Ostatnio gość na albumie to Chemillionaire. Słychać go w “Get Up”. Słabe utwory? Nie pojawiają się tu. Az sama jestem zaskoczona, ale właściwie nie ma tu piosenki, którą od razu miałabym ochotę wyłączyć.
Nie spodziewałam się, że druga płyta Ciary tak bardzo mi podejdzie. Jest świetna! Piosenki są super, taneczne, ale nie tandetne. Może nie wpadają od razu w ucho, ale warto dać im szansę i trochę dłużej posiedzieć nad płytą. Jedyny minus jaki bym Ciarze przyznała, to brak różnorodności. Tym bardziej, że album składa się z 18 piosenek. Mała ewolucja samej muzyki artystki, ale duża rewolucja jeśli chodzi o moje ulubione płyty. Ta szybko do nich dołączy. Moim zdaniem Ciara jest znacznie lepsza niż np. Beyonce. Bardziej naturalna. Nie udaje. Jest autentyczna. Nie zgrywa wielkiej divy.
No to się Britney pośpieszyła. Płyta “Blackout” nie zdążyła ostygnąć a już fani mogli cieszyć się nowym wydawnictwem od swojej ‘księżniczki’. Poprzednia płyta miała zwiastować wielki powrót Spears nie tylko na listy przebojów ale i na scenę. Ludzie jednak nie kupili czarnowłosej Britney, która ledwo co potrafiła ustać na scenie. O trasie koncertowej nie było nawet mowy. Britney jednak wyciągnęła wnioski z porażki “Blackout” i zrezygnowała z elektroniki, która była motywem przewodnim ostatniej płyty. Zastanawia mnie jednak, dlaczego ta płyta nosi tytuł “Circus” (PL: cyrk). Z klimatami cyrkowymi na niewiele wspólnego. Jedyne, co pod to podchodzi to sesja zdjęciowa wykonana na potrzeby płyty. Warto wspomnieć, że cyrk prezentowała nam już Christina Aguilera. Może nie będę jednak stawiać obok niej Britney, bo chcę pozytywnie ocenić “Circus”.
Jak już wspominałam wcześniej Britney odeszła od elektroniki. Jej pozostałości słychać jedynie w „Womanizer” oraz „Radar”. Wokalistka sięgnęła natomiast pamięcią wstecz do czasów takich albumów jak „Baby One More Time” czy „Oops! I Did It Again” i zaprezentowała fanom taneczny pop. Czasami jest jednak balladowo („Out From Under”, „My Baby”). Ale przede wszystkim jest autentycznie. Tego właśnie brakowało mi w muzyce Britney. Śpiewała to co jej podsuną. Jednak wydarzenia ostatnich lat zmieniły ją. Załamanie nerwowe, rozwód, w końcu odebranie praw rodzicielskich. Może nie są to tematy poruszane wprost na „Circus”, ale niektóre utwory do nich nawiązują. W “My Baby” – utworze dedykowanym jej synom – śpiewa Cause without you, How did I get through, All of my days, Without you? Now living with you, See everything’s true, My baby, it’s you (PL: Bo bez ciebie, Jak przeszłam przez, Wszystkie te dni, Bez ciebie? Teraz żyję z tobą. Widzę, wszystko jest prawdziwe. Moje kochanie, to ty). W “Shattered Glass”: I hope you know that, you can’t go back Cause all we had, is broken like Shattered Glass (PL: Mam nadzieje ze wiesz, ze nie możesz wrócić do mnie Bo wszystko co mieliśmy, jest złamane niczym zbite szkło). Najbardziej jestem zachwycona spokojnym numerem „Blur”. Mogę nawet powiedzieć, że to jej najlepsza z dotąd wydanych piosenek. Muzyka jest świetna. Nic jednak nie przebija Britney. To ona tworzy ten kawałek. Brzmi tak dobrze jak nigdy dotąd. Nie ma dziecinnego głosiku, który możemy usłyszeć na jej ostatniej płycie “Femme Fatale”. Brzmi dojrzale, seksownie. Gdyby w każdej piosence tak brzmiała, byłabym jej fanką. Na szczęście “Blur” nie jest wyjątkiem. Britney podoba mi się też w kawałku tytułowym – “Circus”. Kiedyś utwór nie robił na mnie jakiegoś dużego wrażenia. Teraz stwierdziłam, że jest naprawdę dobry, porządny pop. Ostatni numer, który bardziej mi się spodobał to przebojowe “If You Seek Amy”. Za kawałkiem ciągnie się niezbyt pochlebna opinia. Za miłym tytułem “If You Seek Amy” stoi tak naprawdę “F.U.C.K. Me”. Mi jednak zupełnie to nie przeszkadza, chociaż dziwnie brzmi zwrot All of the boys and all of the girls are beggin’ to If You Seek Amy (wszyscy chłopcy i dziewczęta błagają jeśli szukasz Amy). Zupełnie nie podobają mi się natomiast dwie electropopowe piosenki – “Womanizer” i “Radar”. “Radar” został uwzględniony również na “Blackout”. Nie rozumiem więc, czemu i na “Circus” znalazło się dla niego miejsce. Nie lubię tej piosenki. Podobne do “Radar” jest też “Womanizer”. Może i trochę lepsze, ale szału nie ma. Britney nam przecież udowodniła, że stać ją na więcej. Nie przekonuje mnie również “Mmp Papi”. Mam wrażenie, że ten utwór miał być zabawny. Wyszło trochę inaczej. Mnie bardziej meczy niż wprawia w dobry nastrój. Na koniec warto wspomnieć o balladach. “My Baby”, najbardziej osobisty utwór Spears na “Circus”, jest trochę nudne. Jednak nie tak jak “Out From Under”. Najlepszą spokojną piosenka jest elektroniczne “Unusual You” i oczywiście wspomniane wcześniej “Blur”.
Bardzo się cieszę, że po ‘romansie’ z electropopem Britney nagrała taki album. W pewnym sensie powróciła do brzmień, które lata temu przyniosły jej popularność. Nie jest na szczęście tak kiczowato jak np. na “Oops! I Did It Again”. Słychać, że Britney (wreszcie) wydoroślała. Jest w dobrej formie. Szkoda tylko, że na tak krótko. Jej najnowszy krążek”Femme Fatale” jest tragiczny. Uważam jednak, że “Circus” to obok “In the Zone” jej najlepsza płyta. Nie spodziewałam się tego po sobie…Chyba pójdę wziąć coś na głowę…