#208, 209 Amy Winehouse “Lioness: Hidden Treasures” (2011) & “Burlesque” (soundtrack) (2010)

 

Śmierć Amy Winehouse spadła na nas nagle, niespodziewanie. Myśleliśmy, że poradziła sobie ze swoimi problemami. Wiele osób mówiło, że się zaćpała na śmierć. Błąd. Nie brała od ponad roku. Tak wykazały badania. Zabił ją alkohol. Amy chciała normalnie żyć. Przygotowywała długo oczekiwanego następcę genialnego albumu „Back to Black”. Pisała nowe utwory, nagrywała dema, jakieś piosenki były już gotowe. Według zapowiedzi fani już w tym roku mogliby wybrać się do sklepu po jej nowy krążek. Po śmierci artystki jasne było, że wydanie trzeciej płyty zostanie przyspieszone. I tak się stało. Album „Lioness: Hidden Treasures” ukazał się w grudniu. I tu zawód. Zamiast samych nowych utworów, które ponoć były już przygotowane za życia Amy, otrzymaliśmy składankę, na której znalazły się dema, wcześniej wydane kawałki i w końcu kilka nowych.

Już na wstępie warto zaznaczyć, że „Back to Black” i „Lioness: Hidden Treasures” dzieli przepaść. Poprzednia płyta była bardzo osobista, intymna. Amy przelała w piosenki swoje uczucia. Nie dało się nie zauważyć, że niektóre utwory mają nieco ironiczny wydźwięk (np. „You Know I’m No Good”). Tutaj czegoś takiego nie ma. Piosenki, które znałam już wcześniej (znalazły się bowiem na „Back to Black”) to „Tears Dry” oraz „Wake Up Alone”. Aby zaciekawić słuchacza, na płycie zostały umieszczone dema. Pierwotna wersja tej pierwszej całkiem mi się podoba. W przeciwieństwie do finalnej wersji ta zawarta tutaj jest spokojniejsza, mniej pogodna. Mimo to tak samo piękna. To jest właśnie ta Amy, która pokochały miliony fanów na całym świecie. Demo „Wake Up Alone” niestety zawodzi. Od wersji zamieszczonej na „Back to Black” różni się prawie wszystkim. Na pewno samą melodią. Amy też inaczej brzmi. Trochę gorzej. Demo utworu nie chwyta tak za serce jak oficjalna wersja.

Każdy utwór zawarty na „Lioness: Hidden Treasures” się wyróżnia. Mimo to, całość brzmi nadzwyczaj spójnie, jakby od początku celem było umieszczenie ich na jednym krążku. Najbardziej obawiałam się nowych kompozycji. Zastanawiałam się, czy odnajdę w nich dawną Amy. Moje obawy okazały się jednak nieuzasadnione, bo to właśnie wcześniej niepublikowane kawałki stanowią silny fundament tej płyty. Najbardziej z nich podoba mi się „Like Smoke”. Jest to jeden z niewielu duetów Winehouse. Obok genialnego wykonania Amy pozytywnie wyróżnia się rap Nas’a. Niesamowite, jak dwa z pozoru nie pasujące do siebie style razem tworzą świetną całość.

Uwielbiam również „Half Time”. Trzeba czasu, aby piosenka weszła do głowy, ale jest naprane wspaniała. Z powodzeniem mogłaby znaleźć się na „Back to Black”. Subtelna, poruszająca ballada. Nie można przejść obojętnie obok „The Girl From Ipanema”. Słuchając jej przypomniałam sobie czasy albumu „Frank”. Tak samo jak utwory na nim zawarte, tak i ta piosenka jest bardzo spontaniczna, zabawna. Amy bawi się głosem. Wydaje się, że śpiewa, co jej ślina na język przyniesie.

Kocham wręcz „Will You Still Love Me Tomorrow?”.  Jest to utwór, który Amy zaśpiewała na potrzeby filmu„Bridget Jones”. Niezbyt pasuje do tej komedii. Ma bowiem nieco ‘sensacyjny’ początek. Na „Lioness: Hidden Treasures” trafił również kawałek, który artystka nagrała w duecie z Tonym Bennettem. Ich wspólne dzieło nosi tytuł  „Body & Soul”. Mówi się, że to ostatni kawałek, jaki Amy zarejestrowała przed śmiercią. Na początku średnio mi się podobał. Teraz należy do moich ulubionych. Słuchając go mam wrażenie, że przeniosłam się w czasie. Piosenka jest tak cudownie niedzisiejsza. Głos Bennetta i wokalistki świetnie się dopełniają. Przekonałam się również do „Between the Cheats”. Podoba mi się chórek, który pojawia się w refrenie. Obok „Wake Up Alone” zawodzi mnie jedynie „Our Day Will Come”. Słychać w nim inspiracje muzyką reggae. Mi ten gatunek kojarzy się ze słońcem i radością, i głos Amy może tak brzmi, ale nie potrafię się przekonać do tego kawałka.

Bardzo obawiałam się tej płyty. Nie jestem zwolenniczką wydawania albumów po śmierci artysty. To zwykły skok na kasę. Rzadko kiedy się zdarza, że taki krążek jest coś wart. Przypomnijcie sobie chociażby “Michael”Michaela Jacksona.Masakra. Na szczęście twórcy tego zbioru piosenek Amy wykonali dobrą robotę.Spora w tym oczywiście zasługa Amy, która jest ich autorką. Mam jednak nadzieję, że nie będzie kolejnych płyt. Jedna wystarczy.

 

 

 

Musical bez muzyki? Nie ma mowy. Gdyby rzecz się miała „Camp Rock” czy „High School Musical” powiedziałabym, że jak najbardziej, odpuśćmy sobie te utwory. Jednak kiedy główne role w filmie należą do dwóch świetnych artystek – Christiny Aguilery i Cher – sprawy przybierają inny obrót.  Na soundtrack do „Burlesque” zostały nagrane nowe kawałki (np. „Bound to You”) jak i covery („Tough Lover”). Wszystko świetnie wpisuje się w klimat filmu. Razem z Ali (grana przez Christinę) wchodzimy do świata burleski, gdzie króluje taniec oraz świetna muzyka. Nie znajdziemy tu znamion electropopu czy dance’u. Jest to raczej bardziej komercyjna powtórka z tego, co Aguilera już nam serwowała (odsyłam – album „Back to Basics”). Sporo tu więc soulu, jazzu. Pojawia się i pop i r&b.

Na płytę składa się jedynie 10 utworów. Daje nam to w sumie nieco ponad pól godziny muzyki. Na początku byłam zawiedziona, że tak krótko. Jednak gdy obejrzałam film stwierdziłam, że tyle wystarczy. Większość z nich (aż osiem) wykonuje Christina Aguilera. Dwa przypadły do zaśpiewania Cher. I to może od tej drugiej zaczniemy. Pierwszy numer Cher, jaki pojawia się na soundtracku to „Welcome to Burlesque”. Utrzymany jest w nieco musicalowym klimacie. Artystka ciekawie moduluje swój głos. Raz śpiewa zalotnie, innym razem głosem nie znającym sprzeciwu. Drugi numer wykonywany przez Cher to ballada „You Haven’s Seen the Last of Me”. Na początku zupełnie mi nie podchodziła. Wszystko zmieniło się po obejrzeniu filmu. Cher wykonała to z takimi emocjami, że nie mogłam tego nie docenić. No i warto dodać, że ten utwór został nagrodzony Złotym Globem. A to już coś. W tej samej kategorii była nominowana druga piosenka pochodząca z filmu „Burlesque” – „Bound to You”. Dla odmiany jest to piękna ballada wykonywana przez Christinę. Chociaż podczas jej słuchania łzy same napływają do oczu, tekst jest pozytywny. Christina śpiewa o miłości You’re all I need when I’m holding you tight If you walk away I will suffer tonight  (PL: Jesteś wszystkim czego mi trzeba, gdy mocno cię trzymam Jeśli odejdziesz, będę cierpieć tej nocy). Jak zawsze robi to perfekcyjnie.

Nie jest to jednak jedyna piosenka, w której możemy podziwiać mocny, potężny głos artystki. Aż ciarki przechodzą mi po plecach, kiedy zaczyna się „Tough Lover”. Podobnie zresztą w przypadku „Something’s Got a Hold On Me”. Jest to cover piosenki Etty James (podobnie jak i wspomniane wcześniej „Tough Lover”). Świetnie sobie Christina z nimi poradziła. Powiem więcej – nawet wolę jej wersje od oryginału. W „Something’s Got a Hold On Me” podoba mi się klimat przywodzący na myśl lata 60. Wycięłabym tylko chórek. Polecam obejrzeć ten kawałek w filmie. Widać, że Christinie wiele radości sprawia wykonywanie tej piosenki. Nic dziwnego – oryginalnie śpiewała ją zmarła w styczniu idolka Aguilery – Etta James.

Obok „Bound to You” i „Tough Lover” uwielbiam jeszcze m.in. „Express” oraz wybuchowe „Show Me How You Burlesque”, przy którym nogi same rwą się do tańca. Ciekawie prezentuje się też ostatnia pozycja na albumie – „Beautiful People”. Słychać tu ostrzejsze dźwięki. Zaskakuje również „But I Am a Good Girl”. Takiej Christiny sobie nie przypominam. Śpiewa bardzo dziewczęcym, zalotnym głosem. Jakby ktoś pewnie powiedział: “nie wyje”. Kiedyś bardzo lubiłam ten numer, nie wiem nawet, czy nie najbardziej ze wszystkich. Teraz przychylam się jednak bardziej ku innym.

Soundtrack do filmu “Burlesque” jest naprawdę udany. Spora w tym zasługa Christiny Aguilery oraz Cher. Wielka szkoda, że obie panie nie nagrały wspólnej piosenki. Byłby z tego bardzo ciekawy duet. Jedyne, do czego mogę się tu przyczepić to ilość utworów. 10 to stanowczo za mało. No i szkoda, że nie znalazło się tu miejsce dla “Nasty” (ft. Cee Lo Green). Podoba mi się sama muzyka. To zdecydowanie mój klimat. Fajnie, że nie jest do końca musicalowo. W ogóle dużym plusem filmu było to, że piosenki pojawiały się tylko i wyłącznie wtedy, gdy Christina lub Cher były na scenie. często przecież jest tak, że gdy bohater zaczyna tańczyć i śpiewać na ulicy, zaraz dołączają się do niego kolejni ludzie. Skąd znają kroki? Zagadka.

 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *