#227 Cher Lloyd “Sticks + Stones” (2011)

 

Z okazji tego, że już niedługo,już za momencik będziemy mogli oglądać decydującą fazę polskiego show „The X-Factor”, postanowiłam na celownik wziąć uczestniczkę tego oto programu. Z tą tylko różnicą, że Cher Lloyd brała udział w Brytyjskiej edycji wspomnianego talent show. Osobiście nie interesuje mnie przebieg takich właśnie programów. Swoim uczestnikom dają tylko chwilową sławę. Wyjątków od tej reguły było bardzo mało. Warto wspomnieć o Leonie Lewis i Alexandrze Burke (obie „The X-Factor) lub Kelly Clarkson („American Idol”). Teraz czas Cher Lloyd. W odróżnieniu do dwóch zwyciężczyń X-Factor” swoją muzykę kieruje do młodszych odbiorców. Sama ma zresztą 18 lat i nie chce nagrywać poważnych utworów, tylko się bawić. Postawić ją można obok np. Seleny Gomez. Jednak w przeciwieństwie do gwiazdy Disney’a Cher potrafi śpiewać a jej piosenki nie są kiczowate.
 
 
 
W pracy nad płytą „Sticks + Stones” pomagali Lloyd najpopularniejsi producenci w Wielkiej Brytanii. To właśnie oni są ojcami sukcesów takich artystów jak Fergie, Lady GaGa czy Beyonce. Dziwne więc by było, gdyby płyta Cher przeszła bez echa. Młoda wokalistka nie dość, że dobrze śpiewa (polecam jej wykonanie „Love the Way You Lie” z „The X-Factor”) to jeszcze rapuje. Eminemem w spódnicy może nie jest, ale słucha się tego bardzo dobrze. Z wytęsknieniem wyczekiwałam fragmentów w nagranych przez nią utworach, w których pojawia się rap.
 
Początek albumu „Sticks + Stones” jest rewelacyjny. Kiedy raz usłyszy się „Grow Up” nie można się od niego przez kilka najbliższych dni uwolnić. Uwielbiam szczególnie ten moment (rap Cher): I’m a princess, I don’t want be the queen (…) Every time you’re talking, it makes me wanna scream (PL: Jestem księżniczką, nie chcę być królową (…) za każdym razem kiedy się odzywasz, sprawiasz, że chcę krzyczeć). Trochę zalatuje Nicki Minaj, ale mi to nie przeszkadza. Cały utwór jest bardzo dziewczęcy i słodki. Cher zdecydowanie zdominowała ten kawałek. Towarzyszącego jej Busta Rhymes’a nawet się nie zauważa. Inną piosenką, która dosłownie wbiła mnie w fotel jest singlowy hit „Swagger Jagger”. Na początku podchodziłam do niego bardzo sceptycznie. Akurat w tym samym czasie wszyscy tańczyli do „Moves Like Jagger” Maroon 5 & Christiny Aguilery, więc kolejna piosenka o Micku Jaggerze wydawała mi się przesadą. Szybko jednak przekonałam się do numeru Cher. Zawiera w sobie bardzo dużo elektroniki, pojawia się i rap. Całość jest strasznie chwytliwa. Nigdy nie przypuszczałam, że może mi się taki kawałek spodobać. Zazwyczaj byłam na coś takiego uczulona. Cher udało się jednak stworzyć świetny, imprezowy kawałek. Nie będę przecież ukrywać, że w takiej muzyce Lloyd czuje się najlepiej.
 
Oprócz oczywiście popu, dance’u i rapu młoda wokalistka sięga po dubstep. Słychać to szczególnie w „Over the Moon” i „Dub on the Track”. Pierwszy utwór jest taki sobie. Posłuchać można, ale bez rewelacji. Trochę męczy ta zamiana rytmu. Refren jest zwykły, popowy. Zwrotki utrzymane w stylu dubstep. Całość jednak kojarzy mi się z muzyką Elizy Doolittle. Podobnie zresztą „Dub on the Track”. Jednak w przeciwieństwie do „Over the Moon” tutaj mamy dubstep pełna parą. Obok Cher pojawiają się w nim Mic Righteous, Dot Rotten & Ghetts. Bardzo dobra produkcja. Piosenka pięknie błyszczałaby na ostatniej płycie Rihanny.
 

Nieporozumieniem jak dla mnie jest „Beautiful People”. Aż szkoda mi zaliczyć balladę do najgorszych. No trudno. Cher zresztą już udowodniła, że dla niej stworzone są imprezowe kawałki. Sytuację pogarsza Liar Caroline, z którą to Cher wykonuje ten utwór. Ciężko tego słuchać. Nie najlepsze jest też „Superhero” i „Playa Boi”. Są to piosenki zupełnie pozbawione przebojowości i polotu. A szkoda, bo psują moją dobrą opinię o płycie. Na koniec Lloyd serwuje nam „End Up Here”, której bliskie sąsiedztwo „Dub on the Track” tylko szkodzi. Można ją łatwo przegapić.

Szkoda, że w Polsce Cher jest bardziej doceniana ze względu na swój młodzieżowy styl niż muzykę. Jej zdjęcia są często wykorzystywane do grafiki. No tak, łatwiej szybko rzucić okiem na bloga i go opuścić niż wsłuchać się w jej utwory. Kto by sobie tym zawracał głowy? Niektórzy nawet nie wiedzą, co tracą. Swoją płytą Lloyd muzyki nie zrewolucjonizuje. Słuchając jej krążka nie da się oprzeć wrażeniu, że to wszystko już kiedyś było. Jeśli szukacie ambitnego popu, nie sięgajcie po „Sticks + Stones”. Album natomiast jest idealny do zabawy. Słychać, że Cher dużą frajdę sprawia śpiewanie. Ma dobry głos. A momenty, kiedy rapuje są cudowne. Mogłaby tego dodawać więcej. Chociaż to ją wyróżnia z pośród wszystkich młodych wokalistek.

 

One Reply to “#227 Cher Lloyd “Sticks + Stones” (2011)”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *