#334 Corinne Bailey Rae “The Love” (EP) (2011)

Ostatni raz kontakt z muzyką Corinne Bailey Rae miałam w styczniu ubiegłego roku. Zakończyłam wówczas recenzją albumu “The Sea” swoją przygodę z dyskografią tej brytyjskiej wokalistki. A tu nagle okazało się, że rok po wydaniu drugiej studyjnej płyty Corinne uraczyła nas ep-ką. Wydawnictwo nosi tytuł “The Love EP” i swoją premierę miało przed Walentynkami 2011 roku. Z datą wydania tego minialbumu trafiła fajnie – piosenki o miłości wyśpiewane uroczym, delikatnym głosem Bailey Rae to ładny podkład pod ten dzień. Przynajmniej nie miała w tym aż takiego interesu jak Destiny’s Child. A może miała? Bo jak wytłumaczyć ten mały mankament, że zamiast autorskich kompozycji Corinne sięgnęła jedynie po cudze utwory? Nic nowego nie nagrała, ale miała ochotę by wydać płytkę. Tak czy inaczej w oczekiwaniu na nowy materiał (ponoć jeszcze w tym roku) możemy posłuchać pięciu nowych-starych piosenek w wykonaniu Bailey Rae.

Na swojej pierwszej w karierze epce “The Love EP” artystka umieściła pięć utworów. Jak już wspomniałam – są to covery. Corinne sięgnęła po “I Wanna Be Your Lover” z repertuaru Prince’a, “Low Red Moon” działającego w latach 90. Zespołu Belly, “Is This Love” Boba Marley’a, “My Love” Paula McCartney’a & Wings oraz “Que Sera, Sera (Whatever Will Be, Will Be)” Doris Day. Za produkcję odpowiada Steve Brown, który wspiera Bailey Rae od początku jej kariery.

Jak to często bywa, kiedy zabieram się za recenzowanie takich minialbumów (ostatnio chociażby “True” Solange i “Ghost” Sky Ferreiry”), każdy z utworów opisuje oddzielnie. Trochę jednak w przypadku Corinne się tego bałam, bo mam już doświadczenie z jej dwoma pierwszymi długogrającymi płytami, i wiem, że ciężko wyróżnić jakieś piosenki, bo wszystkie utrzymane są w bardzo zbliżonej stylistyce. Wprawdzie pojedynczo słuchało się ich bardzo przyjemnie, tak razem nieraz działały na mnie usypiająco. Niestety. Na szczęście na “The Love EP” Corinne nie popełnia tego samego błędu. Jest różnorodniej. I, co mnie ucieszyło, nie zawsze tak typowo dla Bailey Rae.

Zaczyna się od piosenki zatytułowanej “I Wanna Be Your Lover”. Wykonawcą pierwszej wersji jest Prince, którego (choć szanuje jego muzyczny dorobek) nie cierpię. Nie mogę znieść jego głosu. To nie na moje uszy. Dlatego też utworu “I Wanna Be Your Lover” słucha mi się znacznie lepiej w wykonaniu Corinne. Warto dodać i pochwalić to, że z taką werwą artystka jeszcze chyba nie śpiewała. Jest trochę popowo, trochę tanecznie, dyskotekowo. Ale nie tandetnie. Kolejnym numerem jest “Low Red Moon”, gdzie Corinne w ogóle już przeszła samą siebie. Kiedy po raz pierwszy włączyłam te nagranie i usłyszałam mocne gitary, myślałam, że pomyliłam piosenki. A jednak! Wokalistka śpiewa lekko, nie krzyczy, momentami jest nawet zagłuszana przez instrumenty (gitary, perkusja). Nie sądziłam, że tak dobrze zaaklimatyzuje się w rockowym świecie. Jej wersja nie odbiega za bardzo od oryginału wykonywanego przez mało znany dziś amerykański zespół Belly. Obie bardzo mi się podobają i ciężko wybrać spośród nich tą lepszą.

O ile w “Low Red Moon” Corinne została wierna oryginałowi, tak kolejną piosenkę, jaką nam serwuje, zmieniła kompletnie. Chodzi tu o nagranie “Is This Love” z repertuaru Boba Marley’a. Bujające i słoneczne reggae przerobiła na spokojne r&b. Uważam, że to całkiem udany zabieg, choć wersja Marley’a jest znacznie bardziej chwytliwa, łatwiej ją zapamiętać. Piosenka “Is This Love” w wykonaniu Corinne staje się natomiast bardziej dziewczęca i delikatna. Zawiodłam się na utworze “My Love”, który w 1972 roku nagrał zespół Paul McCartney & Wings. Corinne przerobiła tą rockową balladę na soulowo-jazzowy numer i poległa. Może i piosenka “My Love” w jej wykonaniu jest urocza, ale jedynie przez pierwszą minutę. Potem zwyczajnie przynudza.

Na zakończenie epki “The Love EP” artystka przygotowała dla nas prawdziwa ucztę – trwający trzynaście minut (nie zmyślam) wykonywany na żywo utwór “Que Sera, Sera (Whatever Will Be, Will Be)”. To dość długa, ale przyjemna dla ucha dawka bluesa. Cieszę się, że obok Corinne usłyszeć możemy muzyków z jej zespołu, którzy co jakiś czas też udzielają się wokalnie. W przeciwnym razie chyba bym usnęła z nudów.

“The Love EP” nie zaskakuje świeżością i oryginalnością. Corinne w kilku utworach (“Is This Love”, “My Love” oraz “Que Sera, Sera (Whatever Will Be, Will Be)”) przemyciła swój styl. Może i już trochę oklepany i dla artystki typowy, ale nie mam jej tego za złe. Przynajmniej na siłę nie próbuje robić z siebie nowej Beyonce czy Katy Perry i serwować nam banalnego popu. Jednak znacznie bardziej do gustu przypadły mi dwie pierwsze piosenki – “I Wanna Be Your Lover” i “Low Red Moon”. Bailey Rae pokazała nam w nich swoją inną twarz – bardziej drapieżną, ostrzejszą. “The Love EP” to dobry wstęp do trzeciej studyjnej płyty – trochę soulowo-jazzowych klimatów i mocniejsze kawałki. Ale czy Corinne tak właśnie będzie brzmieć?

9 Replies to “#334 Corinne Bailey Rae “The Love” (EP) (2011)”

  1. Tego to na pewno nie znam.
    Na blogu true-villain.blog.pl ukazała się nowa notka, a w niej recenzja “American Idiot” zespołu Green Day. Serdecznie zapraszam.

  2. Od Corinne znam jedynie drugi album – “The sea”. Słuchałam piosenki “Low red moon” i też ją bardzo lubię 🙂

  3. Ta EP-ka to chyba najlepsza płyta Corinne. Najbardziej różnorodna. Uwielbiam “Que Sera, Sera”, lubię “Low Red Moon”, a innych nie potrafię sobie na tę chwilę przypomnieć.
    Nowa recenzja: “Bordeaux” Closterkeller (fizzz-reviews.blogspot.com)

  4. Och… jej głos dobrze mi się kojarzy. Z dzieciństwem 🙂 Bardzo dobra barwa.
    NN na emms-watson.blog.pl/
    NN na hathaway-anne.blog.pl/ ZAPRASZAM!

Odpowiedz na „~FizzzAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *