#534, 535, 536 Iggy Azalea “Reclassified” (2014) & David Guetta “Listen” (2014) & Kiesza “Sound of a Woman” (2014)

Australijska raperka Iggy Azalea stała się jedną z największych muzycznych gwiazd minionego roku. Wydana po wielu zapowiedziach, zmianach i kłótniach z wytwórnią płyta “The New Classic” zadowoliła grupkę słuchaczy. Wprawdzie nie tych, którzy hip hop jakby wyssali z mlekiem matki i dorastali na piosenkach 2Pac’a, Wu-Tang Clan czy The Notoriousa B.I.G., ale osoby, którym spodobało się jego komercyjne oblicze lansowane przez Nicki Minaj czy B.o.B.

Kilka miesięcy po premierze debiutanckiego albumu Iggy, pojawiła się informacja, że raperka postanowiła wydać jego reedycję. Można pomyśleć – nic nowego, wielu muzyków tak robi. Jednak opublikowanie w sieci tracklisty wznowionej edycji “The New Classic” wywołało wśród fanów lawinę komentarzy. Więcej zostawiali oni chyba tylko pod newsami o prawdziwości (lub też nie) tyłka Azalei. “Reclassified”, jak nazwano reedycję, nie jest bowiem dodatkiem do pierwotnej wersji albumu, ale oddzielnym krążkiem, na który trafiło jedynie kilka znanych wcześniej piosenek Iggy. Dziwnie, ale i ciekawie. Szkoda, że nie popisano się z wyborem starszych kawałków, których znajdziemy tu aż siedem.

Ich zestaw prezentuje się niestety słabo. Tak jak wcześniej nie podobały mi się “Work” i “Bounce”, tak nie trafiają do mnie dzisiaj. “Change Your Life”, “Fancy” i “Black Widow” to radiowe piosenki, które nic nowego nie wnoszą. Sytuacje ratują mniej komercyjne “Rolex” i “Don’t Need Y’all”.

Premierowe kompozycje znacznie poprawiają sytuację Iggy. Wprawdzie artystka nadal nie czaruje swoimi umiejętnościami w rymowaniu (wciąż nieco za wolno wyrzuca z siebie słowa, wciąż brakuje w tym emocji), ale piosenki nadrabiają produkcją, i jedynie będący połączeniem śpiewanego lekko refrenu rodem z “Fancy” i mroczniejszego klimatu “Black Widow” duet z MØ “Beg For It” mógłby bardziej zawojować listy przebojów.

Uwielbiam nieco oldskulowe “We in This Bitch”. Czaruje również pozbawiony masy komputerowych efektów przyjemny duet Iggy ze wspaniale śpiewającą Jennifer Hudson. Posłuchać lubię mocnego, wyrazistego “Heavy Crown”, które lepiej sprawdziłoby się jako… solowe nagranie Azalei. Delikatna, zwiewna Ellie Goulding zepchnięta została na drugi plan i przynosi więcej szkody niż pożytku. Ostatni nowy kawałek to klaskane “Iggy SZN”, które przypomina mi “New York” Angel Haze.

“The New Classic” nie jest płytą udaną, ale bardzo przeciętną i bezpieczną. Wydaną po wielu zatargach z wytwórnią, co z pewnością wpłynęło na jej brzmienie i kształt. Dlatego też “Reclassified” jest dla mnie nie reedycją debiutu Iggy, ale jego poprawką. Myślę, że raperka chciała, by jej płyta od początku tak brzmiała, a stając się mocnym graczem w muzycznym biznesie, zyskała nieco wolności.

 

Po wydaniu w 2009 roku bestsellerowego albumu “One Love” i po niezliczonej ilości wałkowanych wszędzie i o każdej porze singli pokroju “When Love Takes Over” czy “Sweat”, wydawać by się mogło, że David Guetta jest niezniszczalny. Tworzył hit za hitem. O współpracy z nim marzyły całe tabuny gwiazd. Kilka miesięcy temu szum wokół francuskiego producenta i DJ’a ucichł, by na nowo powrócić wraz z premierowym materiałem, który zebrany został pod szyldem “Listen”.

Formalnie David Guetta nie udał się na żaden urlop (nawet na Ibizie wypocząć do końca nie może, bo jego sety cieszą się ogromną popularnością), ale nieco tylko przystopował i zrobił miejsce młodszym twórcom EDM. Dzięki temu udało się wypłynąć takim producentom jak Avicii, Calvin Harris i Martin Garrix. Ich popularność pokazuje, że nie jest ważne kto się za to zabiera, bo taneczna, wakacyjna muzyka sprzeda się zawsze. Mi wprawdzie bliżej do stylistyki SBTRKT czy Katy B, ale nie potrafię przejść obojętnie obok naszpikowanych znanymi nazwiskami płyt Davida Guetty. Szkoda tylko, że zawsze się zawiodę co do jakości prezentowanej tam muzyki. A jak jest na “Listen”?

Guetta i Sia lubią chyba ze sobą współpracować, bo aż dwie piosenki z australijską wokalistką wylądowały na podstawowej wersji płyty. Nie zabrakło również innych znajomych producenta. Pojawia się i Nicki Minaj i Afrojack. Podoba mi się to, że DJ zaprosił do współpracy dopiero stawiających swoje pierwsze kroki na estradzie artystów z Samem Martinem i Bebe Rexhą na czele. Zaskakuje natomiast obecność Birdy, Johna Legenda i grupy The Script.

Zaczyna się zaskakująco. Nie znałam wcześniej “Dangerous”, dlatego też przeżyłam mały szok słysząc pianino. W dalszej części robi się wprawdzie bardziej tanecznie, ale nie tandetnie. Balladopodobne “What I Did for Love” zyskuje dzięki pięknym wokalizom Emeli Sandé. Świetnie (a przede wszystkim dość świeżo) brzmi “No Money No Love”, czyli kolaboracja Guetty z debiutującą Elliphant i zapomnianą Ms. Dynamite. Te trzy piosenki należą do mojej czołówki. Warto sięgnąć również po hip hopowo-housowe “Hey Mama” z genialną Nicki Minaj oraz balladę “The Whisperer”, której ozdobą jest śpiewająca z nutką dramatyzmu Sia.

Pozostałe utwory albo nie wyróżniają się niczym szczególnym, albo najzwyczajniej w świecie irytują i atakują słuchacza agresywnymi komputerowymi bitami. Pierwszy przypadek reprezentować może chociażby “I’ll Keep Loving You” z Birdy oraz “S.T.O.P” z Ryanem Tedderem. W drugim wymienić można niestety więcej piosenek. Fragmenty takich kawałków jak “Yesterday”, “Listen” (John Legend!), “Lovers of the Sun” czy “Bang My Head” mogą się podobać. I tylko żal tych popsutych identycznymi komputerowymi mixami refrenów, od których pęka głowa.

“Listen” jest albumem nieco lepszym od dwóch poprzednich. Przede wszystkim Guetta nie zaserwował nam czternastu identycznych kompozycji i rozszerzył wachlarz swoich inspiracji i bitów. Jednak “Listen”, mimo kilku udanych kawałków, to płyta niezbyt zadowalających melodii i świetnych wokali. Na karnawał jak znalazł. Po kilku(nastu) drinkach i tak jest chyba obojętne, do czego się człowiek giba na parkiecie.

Lady Gaga na “Artpop” próbowała przenieść nas w kolorowe, szalone lata 80. Daft Punk odkurzyli muzykę lat 70., na bestsellerowym “Back to Black” Amy Winehouse odnalazła się w stylistyce lat 60., a duet She & Him za pomocą swojego wehikułu czasu zwanego “Classics” zabrał nas w stylowe lata 30. i 40. Przykłady można mnożyć i mnożyć. Kiesza, rudowłosa kanadyjska wokalistka, daleko w przeszłość nie patrzy. W czasie cofa się jedynie o jakieś dwadzieścia lat i ląduje w latach 90., kiedy królował serial “Przyjaciele”, hit za hitem lansowała Mariah Carey, a wszyscy zbierali i wymieniali się karteczkami.

Od Kieszy na dystans skutecznie długo trzymał mnie jej debiutancki singiel “Hideaway” – osadzona w house’owych klimatach piosenka. Idealna na letnie imprezy kompozycja do moich uszu dobiegała aż za często i, zanim zdążyłam choć raz przesłuchać “Sound of a Woman”, znudziła mi się ze trzy razy. Przedstawiła jednak Kieszę szerszej publiczności i z dnia na dzień zrobiła z wokalistki gwiazdę. Choć wciąż lepiej wyglądającą w dżinsach aniżeli wieczorowych, błyszczących kreacjach. Bardzo ważną cechą Kieszy jest nie tyle jej intrygujący wygląd czy przyjemny głos, co bijąca od niej miłość do muzyki.

“Sound of a Woman”, wydana w październiku 2014 roku (oficjalna) debiutancka płyta artystki, bardzo mnie zaskoczyła. Sądziłam, że otrzymamy zestaw radiowych bangerów, a tymczasem mało co nadaje się na radiowy przebój. Wyjątkami, oprócz ogranego “Hideaway”, są “No Enemiesz”, bardziej stonowane “Giant in My Heart” oraz najbardziej pospolite “The Love”. Do parkietowych pewniaków należą również “Vietnam” oraz “Over Myself”.

Druga część albumu bardziej przypadła mi do gustu. Oldschoolowe “Losin’ My Mind” ze świetnymi hip hopowymi wstawkami Micka Jenkinsa, zaczynające się jak pościelowa rhythm’and’bluesowa ballada “So Deep” (otrzymująca pod koniec mały zastrzyk house’owej energii) czy rasowe “Bad Thing” idealnie łączące r&b z lat 90. z nowoczesnymi rytmami to utwory, w których Kiesza autentycznie zachwyca. Wokalistka świetnie sprawdza się również w balladowych kompozycjach w stylu wykonywanego przy akompaniamencie fortepianu “Cut Me Loose” czy delikatnego, ale pełnego dramatyzmu “What is Love” (cover przeboju Haddaway). Perełkami są również podniosłe “Sound of a Woman” (brzmiące jakby wyszło spod ręki Emeli Sande) oraz “Piano”.

Słuchając piosenek Kieszy przed oczami staje mi inna przedstawicielka tanecznej sceny XXI wieku. To Katy B – żywiołowa Brytyjka, której “Little Red” było moim przebojem ubiegłorocznego karnawału. Jednak obie panie, choć z wyglądu całkiem podobne, różnią się temperamentem i sposobem patrzenia na muzyką taneczną. W piosenkach Katy B więcej jest rytmu i dynamicznych momentów, jednak to Kiesza potrafi stworzyć niesamowicie kobiece i zmysłowe numery. Nie pytajcie, którą z pań wolę, bo najbardziej słuszną odpowiedzią na te pytanie jest: nigdy mało kobiet potrafiących tak żonglować dźwiękami i wprawiających biodra w ruch, a przede wszystkim będących tak daleko od radiowej papki.

 

20 Replies to “#534, 535, 536 Iggy Azalea “Reclassified” (2014) & David Guetta “Listen” (2014) & Kiesza “Sound of a Woman” (2014)”

  1. “Reclassified” akurat nie znam.
    Z “Listen” uwielbiam “No Money No Love” i „I’ll Keep Loving You”, ale to pewnie ze względu na Birdy ^^
    “A Sound Of A Woman” uwielbiam ^^ Mam ją na swojej półce i bardzo często do niej wracam ;D

  2. O nie! 3x nie. O ile jeszcze jakoś zniosę Kieszę (ale jakoś nie mogę się przekonać by przesłuchać jej płytę w całości), tak Guetta i Iggy działają mi na nerwy.

    Pozdrawiam, Namuzowani

  3. Mi się muzyka Iggy podoba, może nie jest tą najambitniejszą, ale bardzo przyjemnie się słucha.
    David Guetta nie pokazuje się z dobrej strony na tym albumie, są pewnie wyjątki w utworach, ale to nieliczne, generalnie kicha.
    Co do Kieszy to mogę wyrazić tylko swój zachwyt. Mam nawet jej płytę. <3 Mi bardzo odpowiada muzyka, którą prezentuje ta wokalistka. Tworzy niesamowitą muzykę, można poczuć te lata 90., jej wokal może drażnić, ale mi się podoba. Fajnie posłuchać sobie tej płyty, aby się zrelaksować. Podoba mi się właściwie wszystko od niej. 🙂
    http://zyciejestmuzykaaa.blogspot.com

  4. Żaden z powyższych albumów nie mam w planie aby w najbliższym czasie posłuchać. Mnie Iggy i Kiesza nie przekonuje do siebie a Guetta może jakieś perełki na płycie więc może jego album posłucham kiedyś.

  5. Bez szalu. Ale teraz zaskocze wszystkich, gdybym mial wybierac to chyba wybral bym Guette, chociaz jakos wysoko go nie cenie…Kiesza mnie nie przekonuje a Iggy nudzi…

  6. Czytałem wiele pozytywnych opinii na temat albumu Kieszy, muszę w końcu się za niego zabrać. Album Guetty przesłucham choćby po to, aby porównać go do “Motion” Calvina Harrisa. Iggy mnie jakoś nie przekonuje.

  7. Uważam,że Iggy Azalea jest genialna.Jej płyta jest super.
    PS: Ewa na chrzcie płyty eFeM i wiele innych informacji znajdziecie w NN na Ewa-Singer.blog.onet.pl – zapraszam 😉

  8. Nie przepadam za tymi artystami. Co prawda, kilka piosenek Iggy lubię, Guettą się nie interesuję, a Kiesza w ogóle mi się nie spodobała.
    Zapraszam na nowy post – bruisesly.blogspot.com

  9. Widzę, że przez te lata coraz lepiej Ci idzie, kwitniesz w oczach, cudownie że rozwijasz swoje pasje, wychodzi Ci to coraz lepiej, jak czekam na recenzję nowego krążka Madonny.

    / reinwencja.blogspot.com /

  10. Z tych albumów znam tylko krążek Kieszy i jak już pisałam wcześniej, bardzo mi przypadł do gustu. Gdyby nie to, że LaFee zaczęła występować w niemieckiej telenoweli, którą ja zaczęłam ogladać i w której często tańczono do “Hideaway”, które zaś mi wpadło do ucha, pewnie nie przesłuchałabym tej płyty. A warto ją przesłuchać. Nie wszystkie utwory mi się podobają, są takie, które bym wywaliła, ale większosć wywarła na mnie takie wrażenie, że zagoszczą na mojej mp3 na dłużej 🙂

Odpowiedz na „RblfleurAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *