#664 Ariana Grande “Dangerous Woman” (2016)

Ta płyta mogła ukazać się wcześniej. Ariana Grande zatytułowała ją “Moonlight” i zaczęła zapowiadać ją singlem “Focus”. Coś jednak nie wyszło. Nie dość, że piosenka brzmiała jak słabsza wersja słynnego “Problem” z 2014 roku, to jeszcze nie odniosła oczekiwanego komercyjnego sukcesu. Pokazało to, że w tym słodkim, różowym świecie Ariany jest miejsce na łyżkę dziegciu. Ekipa wokalistki zareagowała na to potknięcie szybko i – jeśli miałabym zgadywać – przystąpiono do ponownego gromadzenia materiału na trzeci album młodej gwiazdy. Gdyby następstwem każdego upadku była dobra płyta, pozostaje niektórym gorszych dni życzyć jak najwięcej. A czy Ariana przekuła porażkę w sukces?

Wydana w sierpniu 2014 roku płyta “My Everything” pokazała nam przebojowe oblicze panny Grande. Obok naprawdę ładnych ballad (“Just a Little Bit of Your Heart”, “My Everything”) pojawiła się cała masa piosenek gotowych zostać niemałymi hitami. Do moich ulubieńców należą dziś seksowne “Hands on Me” i nawiązujące do europopu “One Last Time” (tak, to samo, które niegdyś budziło moją irytację). Nie można zapominać i o “Yours Truly”, będącym zbiorem najbardziej grzecznych piosenek Ariany. Trzy lata po debiucie Grande zmieniła swój image na seksowniejszy, choć okładkowe zdjęcie, na którym pozuje w lateksowych króliczych uszkach, wywołuje u mnie uśmiech politowania. A jak przy tym wszystkim wypada muzyka? Powiedzieć “bez zmian” to trochę za mało, bo chociaż rewolucji na “Dangerous Woman” nie mamy, wokalistka nie pozostała do końca wierna popowo-rhythm’and’bluesowym produkcjom.

Początek albumu jest wyborny. Ariana oddaje w nasze ręce trzy utwory “z różnych bajek”, o których nie powinnam zapomnieć kompletując zestawienie najlepszych piosenek bieżącego roku. Wybranie “Moonlight” na openera płyty jest zaskakującym wyborem. Sądziłam, że artystka przywita nas jakimś bangerem. A tymczasem otrzymujemy balladową, zaśpiewaną wyższym głosem kompozycję, która odnaleźć by się mogła w dobrej, klasycznej animacji Disney’a. Pazurki Grande pokazuje nam w kolejnym numerze – mocnym, wzbogaconym gitarami elektrycznym nagraniu tytułowym – by za chwilę zaprosić na parkiet w inspirowanym muzyką house “Be Alright”. Oprócz tych trzech nagrań jeszcze tylko jedna piosenka naprawdę przypadła mi do gustu. Chyba nie zaskoczę – jest nią “Leave Me Lonely”. To najambitniejsza premierowa kompozycja Ariany, a spora w tym zasługa podkładu (filmowego, z lekkim retro sznytem) i Macy Gray, której chropowaty wokal ciekawie kontrastuje ze słodkim głosem Grande. Znana z przeboju “I Try” artystka jest najbardziej niespodziewanym gościem na “Dangerous Woman”. Pozostałe duety to w zasadzie “klasyka” – Future, Lil Wayne i Nicki Minaj

Przy okazji flirtującego z reggae “Side to Side” Ariana po raz trzeci spotkała się w studiu z Minaj. Ich wspólna piosenka, choć przyjemna, wypada słabiej niż “Get on Your Knees”, choć z wyrapowanym przez Nicki wersem

I’m the queen of rap, young Ariana run pop (PL: Ja jestem królową rapu, młoda Ariana rządzi popem)

ciężko się nie zgodzić. Lepiej słucha się zmysłowego “Let Me Love You”, aczkolwiek wydaje mi się, że obecność Lil Wayne’a w tej kompozycji była zbędna. Podobnie zresztą jak Future’a w mało ciekawym, electropopowym “Everyday”. Do innych utworów, które nie zrobiły na mnie zbyt dobrego wrażenia, należą taneczne, charakteryzujące się orkiestrowym sznytem “Greedy” (piosenka pasowałaby do Meghan Trainor), EDM’owe “Into You” oraz mało przekonywujące, gitarowo-nowoczesne “Sometimes”. Są to utwory nieznośnie wręcz poprawne i ginące na tle innych tego typu produkcji. Sytuację na chwilę poprawia zamykająca album elegancka kompozycja “I Don’t Care”, w której Ariana ujawnia swoje soulowe zapędy i jedyny raz na “Dangerous Woman” przypomina o swojej idolce – Mariah Carey. Jednak… czymże byłaby ta piosenka bez wybornej aranżacji? To muzycy wybijają się tu na pierwszy plan.

Przypadłością każdej z płyt Grande jest to, że nie mam nigdy ochoty słuchać ich ponownie w całości, lecz wolę wybrać dla siebie kilka piosenek, które od czasu do czasu zagoszczą w moich słuchawkach. Nie inaczej jest niestety z “Dangerous Woman”. Jest to największy mankament muzyki Ariany. Jej nowe wydawnictwo nie jest w zasadzie złym albumem. Są tu i przebojowe utwory (jak w końcu na płytę pop przystało) i kilka (choć znacznie mniej niż na poprzednich krążkach) spokojniejszych punktów. Całość jednak nie jest niczym nowym. Jedno się jednak Grande udało niemalże w 100% – nie patrzę już na nią jak na podróbkę Mariah Carey, lecz jak na pełnoprawną, młodą gwiazdę muzyki mainstreamowej.

9 Replies to “#664 Ariana Grande “Dangerous Woman” (2016)”

  1. Mam za sobą jedną płytę Grande, która nie zrobiła na mnie zbyt dobrego wrażenia. Nie ma w sobie nic zachęcającego ta dziewczyna.

  2. No więc tak. Ariana to kompletnie nie moja bajka, ale doceniłem jej wokal po tym przezabawnym skeczu w SNL. Płytę przesłuchałem pobieżnie, bo – naprawdę – chyba nikt nie jest w stanie wytrzymać całości. Spodobało mi się tylko, jako tako, “Into You”, ale to i tak chyba więcej, niż się spodziewałem 😉

    Pozdrowienia!

    http://bartosz-po-prostu.blog.pl

    PS. A duetu z Macy Gray naprawdę szkoda na tę płytę. Macy powinna to zaśpiewać sama i umieścić na swoim następnym albumie 🙂

  3. Przeczytałam recenzję z zapartym tchem, jednak… no niestety, chyba jestem uprzedzona i nie potrafię zrozumieć tego boom na Arianę – to wszystko za sprawą Bang Bang, gdzie emitujące seksapilem JessieJ i Nicki potrafiły przekonać do siebie słuchaczy/widzów, a Arianę odebrałam (nie chcę brzydko mówić) jako typową gówniarę która chce dorównać starszym siostrom. Okładka “Dangerous Woman” jeszcze bardziej pogłębiła mnie w tej wizji i nie wiem, czy kiedykolwiek ją uda mi się zmienić.
    /www.ultradzwieki.com

Odpowiedz na „~bartosz-po-prostuAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *