#691 Britney Spears “Glory” (2016)


Nie da się ukryć, że popularność Britney Spears w ostatnim czasie mocno spadła, a miano “księżniczki muzyki pop” przejęła Ariana Grande. Przed trzema laty znana z takich przebojów jak “Baby One More Time” czy “Womanizer” wokalistka wydała chłodno (to chyba nawet za mało powiedziane…) przyjęty album “Britney Jean”, potem rozpoczęła serię koncertów w Vegas, a  rok temu próbowała o sobie przypomnieć żenująco słabym kawałkiem “Pretty Girls”. Jej dziewiąty studyjny krążek – zatytułowany wzniośle “Glory” – jest kolejną próbą wkupienia się w łaski słuchaczy. Czy tak samo udaną jak “Blackout” (2007 rok), dzięki któremu po parunastu ciężkich miesiącach Spears powstała niczym feniks z popiołów?

Britney byłaby leniuchem, gdyby za cel obrała sobie jedynie przeskoczenie poprzedniej płyty. Od Spears oczekiwano nowego “Blackout”. Rzeczywistość zmierzyła się marzeniami i najprościej będzie chyba powiedzieć, że “Glory” jest albumem, jakiego amerykańska wokalistka jeszcze nie miała. Spójny, chętnie czerpiący z nowoczesnego r&b i… nad wyraz mało przebojowy. Do tego stopnia, że przestaje dziwić wybór “Make Me…” na singiel zapowiadający powrotne wydawnictwo Britney Spears.

“Glory” wita nas piosenką, która w żadnym innym miejscu płyty znaleźć się nie mogła. “Invitation” to delikatny, rozmarzony kawałek, który może pełnić rolę intra. Szkoda tylko, że nie skrócono go o połowę, bo przez trzy minuty te same pastelowe dźwięki mogą znużyć. Kompozycja prowadzi nas do ładnego, inspirowanego rhythm’and’bluesem singla “Make Me…”, które urozmaica rap G-Eazy’ego. Więcej dzieje się w “Private Show”. To utwór, który raz uwielbiam, raz bez żalu pomijam. Podoba mi się retro-nowoczesna stylistyka nagrania, ale irytują wokale Britney, która… bawi się swoim głosem, nieraz przekraczając granicę. Podobne odczucia towarzyszą mi przy słuchaniu “Clumsy” – kompozycji łączącej klubowe brzmienia z oldskulowym popem. Obie piosenki wydane zostały jeszcze przed premierą “Glory”, niejako podpowiadając, że album może być nieprzewidywalny. Bardziej britney’owe wydaje się być seksowne “Do You Wanna Come Over?”, charakteryzujące się aż za prostym refrenem i przypominające o takich numerach jak “I’m a Slave 4 U” czy “Outrageous”, lecz będące ich brzydszym kolegą.

Co jeszcze na nas czeka? Nieźle wypadają numery, w których do popu dodano odrobinę reggae – “Slumber Party” i “Love Me Down”. Lubię sięgać po spokojniejsze “Just Luv Me”, którego jedynym minusem jest brzmienie skopiowane z “Purpose” Justina Biebera. Przyzwoicie wypada także mocniejsza kompozycja “What You Need”, w której wokalistka ponownie zerka na minione dekady, zapraszając do współpracy m.in. dęciaki.  Do najsłabszych piosenek należą “Hard to Forget Ya”, “Man on the Moon” i “Just Like Me”. Pierwsza z nich utrzymana jest w electropopowej, przyciężkiej stylistyce. Pozostałe dwie odpychają mnie swoją słodkością. O ile mogę pochwalić “Just Like Me” za gitarowy początek, tak ciężko mi cokolwiek miłego powiedzieć o “Man on the Moon”. Ten popowy, nieco dziecinny utwór mnie męczy i… lekko śmieszy. Czyżby powstał dla jakiejś nastoletniej debiutantki, a przez nieuwagę trafił do trzydziestoczteroletniej Spears?

Nie tak świetny jak “In the Zone”. Nie tak rewolucyjny jak “Blackout”. Nie tak przebojowy jak “Femme Fatale”. Nie tak beznadziejny jak “Britney Jean”. Nie posiadający nawet w połowie takiej liczby popowych hymnów, iloma wypełnione były jej trzy pierwsze albumy. Ale słucha się tego nie tylko dobrze – obcowanie z “Glory” może sprawiać przyjemność. Wadą wydawnictwa są jednak błahe teksty i mocno poprawione wokale (szczęśliwie nie ośmieszono Britney tak jak w “Scream and Shout”). Cieszy natomiast fakt, że Spears podjęła próbę odnalezienia się w 2016 roku i na niej nie poległa. “Glory” jest jej najlepszym albumem od czasów “Circus”.

11 Replies to “#691 Britney Spears “Glory” (2016)”

  1. Ha ha, tym moim domniemanym brakiem zainteresowania tylko mnie dodatkowo zaintrygowałaś 😉 Prawda jest taka, że chętnie obracam się w mainstreamie dla zwykłej przyjemności, ale nie, z “Glory” nie będziemy się jednak lubili. Tylko ‘Slumber Party” i “Clumsy”, ale i to w ciężkich bólach 😉

    Pozdrowienia 😀

    http://bartosz-po-prostu.blog.pl

  2. Tym razem Britney bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Po jej dwóch poprzednich krążkach powoli powątpiewałam, czy jeszcze kiedyś coś mi się od niej spodoba -ale jednak! Widać, że zależało jej, żeby płyta była dopracowana pod każdym względem. Przede wszystkim NARESZCIE słychać prawdziwy głos Britney a nie jakiegoś robota. Moje top 3 to: “Make Me” – świetny kawałek, świetnie się zgrali z G-Eazy’m. Szkoda tylko, że tak spaprali teledysk do niego… kolejne miejsca dla “Change Your Mind” & “Better”, Obie z deluxa. Francuski Blackout też spore zaskoczenie, ale oczywiście pozytywne a co do “Just Luv Me” to rzeczywiście niczym żywcem wyciągnięty z Purpose, brakowało tylko duetu z Bieberem. Ogólnie to zgadzam się z tym, że jest to najlepsza płyta od czasu Circus. Może nie najlepsza ze wszystkich,które wydała, ale na pewno Bryta ma się czym pochwalić.

  3. Eee, mi się “Scream & Shout” podobało! 😀
    Osobiście uważam, że “ikonowatość” Britney skończyła się na “In The Zone” i nie ważne, z jakimi producentami będzie pracować i jakie piosenki nagrywać, to i tak nie odzyska miana Księżniczki Pop. #SorryNotSorry
    U mnie nowa notka, zapraszam i pozdrawiam.

  4. Jeszcze nie przesłuchałam tego albumu, więc nie mam na ten temat zdania. Ale dzięki Twojej recenzji trochę mi ulżyło, że nie jest to kolejny beznadziejny album jak ,,Britney Jean”” tylko jednak udało jej się nagrać coś w miarę przyzwoitego.

    Nowe recenzje: Meghan Trainor ,,Title” & ,,Thank You”. Zapraszam, http://www.Music-Rocket.blogspot.com

  5. Mi się Glory bardzo podoba, Britney Jean trochę mniej, ale uważam, że Britney nas jeszcze zaskoczy. Zgadzam się co do Clumsy… te jej eksperymenty z głosem nie wychodzą na dobre. Najbardziej lubię Slumber Party i Coupe Electrique.

Odpowiedz na „~KindŻerrAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *