#834 Justin Timberlake “Man of the Woods” (2018)

Po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak czas szybko leci, kiedy swój nowy, piąty solowy krążek zapowiedział Justin Timberlake. Nowa muzyka od niego? Jak to? Przecież dopiero co wydał dwie płyty (niemalże) na raz. A tu się okazało, iż obie części “The 20/20 Experience” wkrótce świętować będą piąte urodziny. Ich następca, “Man of the Woods”, ma duże szanse na bycie najszerzej komentowanym albumem tego roku. Chociaż Timberlake na muzycznej scenie pojawia się z rzadka, wciąż budzi wielkie emocje.

Opowiadanie o powrocie myślami do rodzinnego Memphis w Tennessee, sesja promocyjna w klimatach country, zainteresowanie brzmieniami Amerykańskiego Południa  czy w końcu zatytułowanie płyty “Man of the Woods” – Justin zrobił wszystko, byśmy uwierzyli, że podążył śladem takich gwiazd popu jak Lady Gaga (“Joanne”) czy Miley Cyrus (“Younger Now”). W rzeczywistości tytułowy człowiek lasu okazał się być znaczeniem imiona syna Timberlake’a, a produkcję wzięli na siebie tacy artyści jak Timbaland i duet The Neptunes. Można powiedzieć, że nieźle sobie z nas Amerykanin zakpił. Kiedy już przestaniemy głowić się nad tymi dziwnymi zapowiedziami wydawnictwa, okazuje się, że zawiera ono całkiem udany materiał.

Nie, to żaden żart z mojej strony, choć po przeczytaniu wielu opinii o “Man of the Woods” sądziłam, że i ja dołączę do tej olimpijskiej dyscypliny w wylewaniu pomyj na Justina. Tegoroczny Timberlake to Timberlake bardzo piosenkowy. Już nie wydziwiający jak na “The 20/20 Experience”, ale nadal kombinujący z brzmieniem. Jest więc przystępniej niż poprzednio, ale jednocześnie ciekawiej niż na wspominanym z (niezrozumiałym dla mnie) rozrzewnieniem “FutureSex/LoveSounds”.

Już na początek artysta odpala duży ładunek wybuchowy. Rockowo-funkowo-elektroniczny numer “Filthy” wpadł mi w ucho od razu, będąc utworem, o którym spokojnie powiedzieć można tak brzmi przyszłość. Jest to najlepszy punkt “Man of the Woods”, choć po piętach depcze mu z początku przeze mnie niedoceniane “Say Something”. Minimalistyczny, country-rockowy duet z Chrisem Stapletonem odpręża, choć w sposobie wyśpiewywania tytułowych słów przez obu wykonawców jest coś niepokojącego. Więcej światła jest we flirtującym z reggae “Morning Light”, któremu wiele uroku dodaje Alicia Keys. Elementy tego gatunku przemycone zostały również w nieco nijakim “Waves”.

Do wartych uwagi kompozycji należą także utrzymane w szybkim tempie, rozrywkowe, oparte na powtórzeniach poszczególnych wersów “Midnight Summer Jam” (hit wakacji? czemu nie); zmysłowe, wzbogacone dźwiękami gitary elektrycznej “Higher, Higher” oraz oldskulowe, będące osobliwą kołysanką “Man of the Woods”. Z tym ostatnim numerem koresponduje akustyczne “Flannel”, którego końcówka (wykonywana przez Jessikę Biel) skręca w stronę mroczniejszych, filmowych klimatów, pasując do reszty jak pięść do oka. Nieźle słucha się także kołyszących, podbitych disco bitami “Montana” i “Breeze of the Pond” oraz utrzymanego w stylistce nowoczesnego r&b “Supplies”. Najsłabiej wypada końcówka albumu. Piosenki “Livin’ Off the Land”, “The Hard Stuff” i “Young Man” zwyczajnie nudzą i podążają w bliżej niesprecyzowanym kierunku.

Co najbardziej przeszkadza mi w “Man of the Woods”? Zbyt duża liczba kompozycji i niezdecydowanie artysty. Justin Timberlake nie wie, czy nadal chce walczyć o swój tron króla przebojowego pop-r&b, czy może pójść w ambitniejsze dźwięki. Nowa płyta jest próbą pogodzenia tych dwóch interesów, przez co momentami odnoszę wrażenie, iż słucham składanki a nie albumu, który układać ma się w jedną całość. Doceniam jednak poszczególne numery a przede wszystkim wydźwięk krążka. Od Timberlake’a bije spokój i radość. Potrafią one się udzielić, a takie poprawianie humoru muzyką zawsze jest u mnie mile widziane.

Warto: Filthy & Say Something

7 Replies to “#834 Justin Timberlake “Man of the Woods” (2018)”

  1. Zgadzam się absolutnie z Twoją recenzją. Trochę nie rozumiem tego hejtu na Justina i płytę, bo dla mnie ona jest naprawdę niezła. A że nie brzmi tak, jak niektórzy sobie wymarzyli… No cóż.
    Zapraszam na nowy wpis.
    Pozdrowienia 🙂

  2. Mnie tam Justin nie powalił. Ale to, że mnie nie powalił, to nie znaczy, że go z automatu hejtuję. Póki co, moja główna obserwacja to słowo, którego nie cierpię używać w kontekście muzyki, ale aż mi się samo ciśnie na usta. Nudny.

    Pozdrowienia.

  3. Twoja recenzja sprawiła, że płomyk zainteresowania się we mnie odrodził, to chyba pierwsza pozytywna opinia na temat tego albumu, jaką przeczytałam. :O
    Pozdrawiam.

  4. “Say something” zauroczyło mnie od razu 🙂 Z resztą albumu się osłuchuję i myślę, że Justin będzie teraz co jakiś czas słyszany w moim laptopie 🙂

Odpowiedz na „honestjessicaalba.wordpress.comAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *