#995 Taylor Swift “Lover” (2019)

The old Taylor can’t come to the phone right now. Why? Oh, ’cause she’s dead słowa z piosenki “Look What You Made Me Do”, która zapowiadała rewolucyjny album “Reputation”, świetnie podsumowywały ostatnią erę w karierze Taylor Swift, ex-ulubienicy Ameryki. Skłócona prawie ze wszystkimi wokalistka nagrała kompozycje o swojej nadszarpniętej reputacji. Wydaną dwa lata później płytą “Lover” zamyka za sobą na klucz tamte drzwi. I z mroku wskakuje na różowe obłoczki z waty cukrowej. Z potrafiącej zgasić kogoś jednym spojrzeniem kobiety stała się pastelową księżniczką.

Nigdy nie zachwycała mnie muzyka Taylor Swift. Nie poruszały jej teksty, nie intrygował głos. Zawsze uwierał mnie jej brak charyzmy. Coś w końcu kliknęło na “Reputation”. Ten wizerunek zimnej blondynki śpiewającej o zemście na tle hip hopowo-trapowo-synthpopowych podkładów wypadał przekonująco. Może i nie wszystko na tym wydawnictwie się udało, ale brzmiało ciekawiej niż poprzednie dzieła Swift. Nowej płyty bardzo się obawiałam. “Lover” zwiastowały bowiem pełne pastelowych, słodkich barw fotografie, a pierwszy singiel, “ME!”, o bubblegum popowym wydźwięku przerażał swoją infantylnością i bezbarwnością. Ale, jak się okazało, Swift przygotowała jeszcze siedemnaście innych kawałków. Jest czego słuchać?

Ładne jest otwarcie albumu. Klaskane “I Forgot That You Existed” jest przyjemną kompozycją, którą Amerykanka zamyka poprzedni etap swojej kariery, zostawiając za sobą wszystkie skandale i kontrowersje. Na nowej płycie wraca jednak do brzmienia, które nam już prezentowała. Większość krążka stanowią bowiem utwory o nieprzekombinowanym, popowym brzmieniu. Są też pojedyncze powroty do country. W tej kategorii wygrywa powolne retro nagranie “Lover”. Świetnie też brzmi poruszające “Soon You’ll Get Better” (feat. Dixie Chicks), którego słowa Taylor kieruje do swojej chorej matki (what am I supposed to do if there’s no you?). I jest w tym utworze autentyczna jak nigdy wcześniej.

Ciekawiło mnie “Cruel Summer”, w tworzeniu którego swój udział miała sama St. Vincent. Wyszła z tego jednak dość oczywista, nieprzesadnie przebojowa synth popowa kompozycja. Lepiej w tej kategorii wypadają takie numery jak krzykliwsze “The Man” czy popowy hymn przeciwko hejtowi “You Need to Calm Down”. Z całego “Lover” najbardziej jednak podobają mi się piosenki, które paradoksalnie najmniej do Swift mi pasowały. Dobrze słucha się “The Archer”; “I Think He Knows”; “Paper Rings”; “False God” i “It’s Nice to Have a Friend”. Pierwsza z nich jest romansem z przestrzennymi, dream popowymi dźwiękami. “I Think He Knows” próbuje coś jeszcze wycisnąć z mody na funkowe inspiracje. “Paper Rings” jest prawdziwą jazdą bez trzymaki. Taylor zaskoczyła bowiem pop punkowym klimatem, gitarami i niezwykłą rytmiką. Takiego utworu brakuje obecnie Avril Lavigne. W “False God” artystka stara się łączyć pościelowe rhythm’and’bluesowe brzmienie z saksofonowymi muzycznymi motywami. Efekt? Całkiem smakowity. “It’s Nice to Have a Friend”, traktujące o miłości z dziecięcych lat, która przetrwała lata, przez swoje trąbki i chórki brzmi niezbyt współcześnie, ale to właśnie jest dużym atutem tego kawałka. Nie jestem za to fanką pełnego szkolnych, niedojrzałych klimatów “Miss Americana & The Heartbreaker Prince”; patetycznej ballady “Afterglow” oraz “Death by a Thousand Cuts”, które momentami przypomina mi “Beautiful Trauma” P!nk.

Spora zmiana zaszła w Taylor Swift w ciągu niespełna dwóch lat. Wyrównała rachunki z pewnymi osobami i stwierdziła, że dobrze jest zacząć wszystko od nowa. Tym bardziej, że wkrótce wchodzi w kolejną dekadę swojego życia. Wokalistka spokorniała i dojrzała. Jej tegoroczny album “Lover” jest nieco za długi (życie w pośpiechu nieco uniemożliwia przesłuchanie go parokrotnie od pierwszej do ostatniej sekundy), ale znalazły się na nim kompozycje, do których chętnie będę wracać. Podoba mi się spokojniejszy wydźwięk tego krążka oraz postawienie na melodie dość proste i nieprzekombinowane. Albo to ja zrobiłam się mniej wymagająca, albo Swift naprawdę udało się nagrać przyzwoity materiał.

Warto: Lover & The Archer & It’s Nice to Have a Friend

3 Replies to “#995 Taylor Swift “Lover” (2019)”

  1. Album podoba mi się znacznie mniej niż “reputation” (więcej utworów się nie zmieściło?), ale przynajmniej nie jest przesadnie cukierkowy jak to koszmarne “ME!” i okładka płyty. Podobają mi się wymienione przez Ciebie “The Archer”, “Lover”, ale też “Miss Americana” nie jest takie najgorsze.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

  2. W sumie to rozczarowania nie ma, bo ten album jest solidnie wyprodukowany to jednak za ‘słodki’. Zdecydowanie bardziej leżą mi poprzednie krążki. Znając życie – pojedyncze single z radia będę zapętlał na słuchawkach to jednak całościowo – album nie dla mnie.

    Pozdrawiam!
    https://wmuzyce.wordpress.com/

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *