#1059 PJ Harvey “Uh Huh Her” (2004)

Płytą “Stories from the City, Stories from the Sea” brytyjska wokalistka PJ Harvey wkroczyła na nowe terytorium. Nie tylko dosłownie (na dłuższy czas opuściła Anglię na rzecz Nowego Jorku), ale i metaforycznie. Jej piąty studyjny krążek przyniósł bardziej przystępne alternatywno-rockowe granie, kilka chwytliwych refrenów i trzy kolaboracje z Thomem Yorkiem (“Beautiful Feeling” to wciąż czyste złoto). Ironia – unikająca mainstreamu piosenkarka była jednym z najgorętszych nazwisk 2000 roku. I miała tego dość.

Polly Jean stwierdziła, że kolejną płytę musi zrobić nie dla mas, ale dla siebie. W efekcie na jej przygotowanie poświęciła aż dwa lata swojego życia, zamykając się na południu Anglii i samodzielnie rejestrując wszystkie partie instrumentów. Wyjątek stanowi jednak perkusja, do której ponownie usiadł Rob Ellis. Harvey sama też napisała wszystkie teksty, wyprodukowała materiał a nawet zrobiła sobie zdjęcie* na okładkę. Zosia-samosia.

Muzycznie “Uh Huh Her” jest płytą znacznie surowszą od “Stories from the City, Stories from the Sea”, bardziej garażową i mniej tajemniczą w porównaniu z takim “To Bring You My Love”, ale i spokojniejszą, mniej agresywną gdy zestawimy ją z “Dry” czy “Rid of Me”. Artystka ponownie prezentuje nam swoją rockową wizję, dorzucając do niej bluesowe i folkowe elementy.

Z grona tych czternastu nagrań ciężko wyłowić kompozycje słabe, gdyż PJ zawsze udawało się zachować pewien poziom. Z drugiej jednak strony łatwym zadaniem nie jest wskazanie utworów, które wybijają się znacząco ponad resztę i uchodzić mogą za najlepsze pozycje w twórczości Brytyjki. Mimo wszystko do nagrań, które bardziej przykuły moją uwagę, należą takie piosenki jak “The Life and Death of Mr. Badmouth”, “Shame”, “No Child of Mine”, “It’s You” oraz “The Desperate Kingdom of Love”. Pierwsza z nich bazuje na prostej, gitarowej melodii wzbogacanej gdzieniegdzie klawiszami, i stopniujących napięcie wokalach artystki. Rockowo-folkowe “Shame” zachwyca zróżnicowanym śpiewem Harvey, która jest dziwnie poddenerwowana. Akustyczna miniaturka “No Child of Mine” wydaje się być młodszym kuzynem “C’mon Billy”. “It’s You” jest wibrującą, na swój sposób romantyczną kompozycją, w której artystka brzmi bardziej kobieco i bezbronnie (when I’m not with you everything comes apart). Miłosnym numerem jest także cicha ballada “The Desperate Kingdom of Love”, która sprawia wrażenie naturalnego, improwizowanego nagrania.

Co jeszcze skrywa najbardziej niedoceniana płyta Polly Jean? Fani bezkompromisowego, rockowego grania zerknąć powinni na gniewne “Who the Fuck?”; lżejsze, acz rozpędzone “The Letter”; oraz chłodne, nieperfekcyjnie wykonane “Cat on the Wall”. Ciekawie wypada folkowe “The Pocket Knife”, którego tekst (historia dziewczyny, która wbrew woli wszystkich nie chce wychodzić jeszcze za mąż), ma w sobie delikatny zabójczy pierwiastek znany z “Murder Ballads” Nick Cave and the Bad Seeds. Z całego zestawu najbardziej zaskakuje mechaniczne, zmysłowe “The Slow Drug”, które za sprawą delikatnej elektroniki brzmi jak nieopublikowany utwór z “Is This Desire?”. Jeśli ktoś poszukuje innych stonowanych kawałków wokalistki, warto zerknąć na “You Come Through” i “The Darker Days of Me & Him”. Coś mi się wydaje, że te dwie piosenki miały niemały wpływ na kształt kolejnego wydawnictwa Harvey.

Kilka lat temu, zanim zagłębiłam się w dyskografię PJ Harvey, trochę sobie o niej poczytałam. Z wielu artykułów wyłaniał się obraz “Uh Huh Her” jako płyty, którą Brytyjka nagrała, ale której nie warto poświęcać zbyt wiele uwagi. Taki krążek traktowany po macoszemu. Powiem szczerze, że niesłusznie. Wprawdzie wydana w 2004 roku album nie przebija “To Bring You My Love” czy “Is This Desire?”, ale uchodzić może za interesujące podsumowanie przeszło dekady funkcjonowania brytyjskiej artystki. A także za krążek zamykający pewien rozdział i przygotowujący nas na to, co miało po trzech latach nadejść. Ale to już materiał na inny tekst.

Warto: Shame & It’s You

* dla mnie to jedno z najbardziej ikonicznych gwiazdorskich selfie

One Reply to “#1059 PJ Harvey “Uh Huh Her” (2004)”

  1. Ja tam tę płytę bardzo lubię i nie czuję, żeby była jakoś specjalnie niedoceniana, bo właściwie nie potrafiłbym wskazać, które piosenki podobają mi się najmniej. Wszystko ma tu sens, nawet to ikoniczne selfie 😉 A że zamyka pewną epokę, to już trochę smutne, chociaż po latach zdarza mi się czasami wracać do “White Chalk” i pewne piosenki odbierać dużo lepiej, choć na pewno inaczej.

    Pozdrowienia, spokojnych świąt i zapraszam na nowy wpis 🙂

Odpowiedz na „BartekAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *