#1076 Madonna “I’m Breathless” (1990)

Nie minęła dekada od pojawienia się Madonny z debiutanckim, imiennym albumem, a było już jasne – jej wolno wszystko. Wizerunek Amerykanki jako artystki nieoglądającej się na nikogo i robiącej to, na co ma ochotę, tylko umocniło wydawnictwo “Like a Prayer” – do dzisiaj jedno z jej najodważniejszych i najmniej popowych. Nową dekadę Madonna rozpoczęła w jeszcze mniej oczywistym stylu.

Zawsze patrząca do przodu wokalistka w 1990 roku postanowiła przenieść się do Nowego Jorku lat 30. To właśnie w tej dekadzie osadzona jest akcja filmu “Dick Tracy”, w którym zagrała jedną z ról. Madonna wcieliła się w artystkę estradową, Breathless Mahoney. Aby lepiej wejść w rolę, postanowiła stać się nią także poza planem filmowym. Efektem jest płyta “I’m Breathless”. Zapomniany album Królowej Popu (o ironio!) zawiera nie tylko jeden z jej największych przebojów (“Vogue”), ale i nagrodzone Oscarem nagranie (“Sooner or Later”).

Swing, jazz, retro pop. Te gatunki tworzą muzyczny krajobraz “I’m Breathless”, kierując kroki Madonny ze sceny w koncertowej arenie do małego zadymionego klubu. Z tego zestawu spójnych stylistycznie kompozycji wyłamuje się jedynie “Vogue”. Flirtujący z disco, porywający do tańca kawałek od lat znajduje się w czołówce moich ulubionych piosenek Amerykanki. Dziwnie wypada w towarzystwie innych utworów na płycie, lecz łączy go z nimi tekst, w którym artystka przypomina najważniejsze nazwiska złotej ery Hollywood. Znakomity hołd. A jak już o Hollywood mowa, nie sposób nie wspomnieć o nagradzanym numerze “Sooner or Later”, który także należy do grona moich breathlessowych faworytów. Klimatyczna ballada intryguje samym wykonaniem. Madonna pozwala sobie bowiem na delikatne improwizacje, prowadząc swój głos m.in. w stronę niskich rejestrów. Moje podium zamyka “Back in Business”, w którym zaraźliwy, rozbuchany refren zestawiono z bardziej wycofanymi zwrotkami.

A to wcale nie koniec wrażeń. Warto zerknąć na takie utwory jak “He’s a Man”, “More”, “Something to Remember” i “Now I’m Following You (Part 1)”. Pierwsza z piosenek jest podniosłą, orkiestrową balladą charakteryzującą się tajemniczą atmosferą. “More” oparte jest na lekkiej, vintage’owej melodii. Przypomniana w 1995 roku poruszająca ballada “Something to Remember” zaskakuje elegancją i dojrzałością. Czekałam na taki kawałek jak “Now I’m Following You (Part 1)”. Madonnie partneruje w nim Warren Beatty, odtwórca głównej roli w “Dick Tracy” i ówczesny ukochany piosenkarki. To niezwykle udany, teatralny duet, który dzięki swojej jazzującej aranżacji jest jedną z najmocniej osadzonych w latach 30. piosenek na albumie. Co ciekawe krążek skrywa drugą część tego nagrania – szybszą i nowocześniejszą, przez co mamy wrażenie, iż obcujemy z osobliwym remixem. Niezbyt to kupuję, ale ostatnio udało mi się polubić dwie charakterystyczne, przerysowane i nieco pastiszowe kompozycje – zaśpiewane przez Madonnę z dziecinną manierą “Cry Baby” oraz flirtujące z salsą “I’m Going Bananas”, którym artystka puściła oczko do fanów zmarłej w połowie lat 50. brazylijskiej wokalistki Carmen Mirandy.

Mogę sobie tylko wyobrazić, jakie poruszenie musiała wśród fanów Madonny wywołać wieść, że ich idolka po zaserwowaniu takich utworów jak “Like a Prayer” czy “Oh Father” postanowiła zatopić się w jazzujących brzmieniach. Tym bardziej, że od początku kariery wokalistka sama kreowała trendy i nie wzorowała się na nikim. Na “I’m Breathless” musiała zerknąć na swoje poprzedniczki, które podbijały serca słuchaczy kilka dekad wcześniej. I chociaż nie daje nam zapomnieć, że wciela się tu w postać z filmu “Dick Tracy”, albumu słucha się bardzo dobrze, a z tyłu głowy nie pojawiają się co chwila myśli, że to wcale nie Madonna, lecz jej filmowa postać.

Warto: Vogue & Sooner or Later & Back in Business

2 Replies to “#1076 Madonna “I’m Breathless” (1990)”

  1. “Vogue” na tej płycie to taki dziwny zgrzyt. Genialny utwór sam w sobie, który fatalnie pasuje do reszty piosenek. Przez to niestety mam wrażenie, że całość była tylko nieźle wykalkulowanym produktem. Nie ma to wielkiego znaczenia po tylu latach, szczególnie w dobie streamingowych plejlist. Co do piosenek “jazzowych” z kolei, to w dalszym ciągu sentymentem darzę “Something To Remmeber” 🙂

Odpowiedz na „BartekAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *