RECENZJA: Jake Bugg “Saturday Night, Sunday Morning” (2021) (#1235)

Mimo młodego wieku (od lutego tego roku ma dwadzieścia siedem lat) brytyjski wokalista Jake Bugg jest już doświadczonym graczem na muzycznej scenie. Za kilka miesięcy świętować będzie dekadę od wydania debiutanckiego singla (“Trouble Town”), a w sprzedaży pojawiła się jego piąta już studyjna płyta. Na jej premierę czekaliśmy cztery lata, bo nie wszystko ułożyło się artyście tak, jak sobie zamarzył.

A miało być tak pięknie… z pewnością myślał sobie Jake wsiadając w samolot i obierając kierunek na Nashville, gdzie spotkać miał się z Danem Auerbachem z The Black Keys. Przy jego pomocy Brytyjczyk złożył album “Hearts That Strain”, który jest najbardziej amerykańskim krążkiem w jego dyskografii, zahaczającym dodatkowo o klimat lat 60. – krótko mówiąc wyszła z tego płyta, pod którą Auerbach faktycznie mógł się podpisać, choć nie wyczuwa się jakiejś większej chemii między nim z Buggiem. Po zmianie wytwórni niezbyt zadowolonej z wyników ostatnich albumów wokalisty, ten postanowił przemyśleć swój kolejny krok. Efektem jest wydawnictwo “Saturday Night, Sunday Morning”, którym próbuje przekonać do siebie niemalże każdego.

Tytuł nowego krążka Brytyjczyka podpowiada, iż jego zawartość podzielona została na nagrania mające posłużyć nam za soundtrack do sobotnich wypadów na miasto lub niedzielnego zamulania w czterech ścianach. Dominują jednak kawałki z tej pierwszej grupy. Moim ulubieńcem, co mnie samą zaskoczyło, stał się utwór “Lost” – może i nieco toporny, ale natychmiastowo wpadający w ucho i przemycający echa ubiegłorocznej discomanii. Nieźle brzmią także takie tracki jak gitarowe, indie popowe, stopniujące napięcie “Rabbit Hole” oraz euforyczne “Screaming” z refrenem pasującym do kawałka noszącego taki a nie inny tytuł. Żywsze brzmienia Bugg przemyca jeszcze w takich numerach jak żywiołowym “All I Need”, bluesującym “Kiss Like the Sun”, rockowo-elektronicznym “About Last Night” i drapieżnym, choć nieco irytująco zaśpiewanym “Lonely Hours”.

Mniejszą reprezentacją cieszą się kompozycje mające uspokoić nas po gorączce sobotniej nocy i wywoływać pewne refleksje. Niespodzianką jest zaaranżowane na pianino i smyczki “Downtown”. Tak minimalistyczna muzyka Bugga jeszcze nie była. Więcej dzieje się w baśniowym “Maybe It’s Today”, które jest jednak nieco przesłodzone. Znacznie bardziej podobają mi się zahaczające o country “Scene” czy akustyczne, nostalgiczne “Hold Tight”, w którym Jake pochyla się nad tematyką szybko upływającego czasu, zastanawiając się co i raz how will you remember me?.

Po mdłym “Hearts That Strain” Jake Bugg nie miał zbyt wysoko zawieszonej poprzeczki. Do nagrywania swojej piątej studyjnej płyty podszedł ze spokojem i bez pośpiechu. Trochę więc na “Saturday Night, Sunday Morning” przyszło nam czekać i wciąż zastanawiam się, czy jestem tym wydawnictwem lekko zawiedziona, czy wręcz przeciwnie. Wypada na pewno lepiej i konkretniej w porównaniu do dwóch poprzednich dzieł młodego Brytyjczyka, lecz nie wytrzymuje porównania z bardziej stylowymi i oldskulowymi “Jake Bugg” i “Shangri La”. Aczkolwiek ciekawa jestem dokąd te eksperymenty zaprowadzą wokalistę w kolejnym kroku.

Warto: Lost & Hold Tight

___________

Jake BuggShangri LaOn My OneHearts That Strain

One Reply to “RECENZJA: Jake Bugg “Saturday Night, Sunday Morning” (2021) (#1235)”

  1. Poczułam się staro, bo wciąż pamiętam czasy jego pierwszego albumu i jak pisali o nim, że jest jak połączenie Justina Biebera i Boba Dylana 😀 Jak przesłuchałam załączone przez Ciebie utwory to kojarzą mi się z Johnem Newmanem i datowałabym je na coś co powstało w latach 2013-2016, a nie 2021.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

Odpowiedz na „SzafiraAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *