RECENZJA: BROODS “Space Island” (2022) (#1284)

Nie do końca rozumiem, co stało się w 2019 roku. Pochodzący z Nowej Zelandii duet BROODS wydał swój trzeci krążek “Don’t Feed the Pop Monster”, który przeszedł bez większego echa. O tyle jest to zaskakujące, że muzyka na nim zawarta naprawdę robiła wrażenie w porównaniu do innych popowo-elektronicznych produkcji, które ukazywały się w podobnym okresie. Rodzeństwo Nott stwierdziło, że nie ma się co już wysilać i na kolejnym krążku spuścili z tonu.

Na “Space Island” – czwartym albumie w dyskografii rodzinnego tandemu – chodzi jednak o coś innego aniżeli rozruszanie naszych kości i porwanie nas do zabawy, choć Caleb i Georgia Nottowie nie zapomnieli rzecz jasna o swoich elektro-popowych korzeniach. Nowe wydawnictwo skupia się raczej na samotności i emocjach, jakie towarzyszą po rozstaniu. W tym przypadku zaglądamy do umysłu Georgii, która przeszła przez rozwód i nie do końca jeszcze zdaje się radzić sobie z targającymi nią uczuciami. Te wahania wyczuwalne są w piosenkach, przez co płyta “Space Island” jest dość nierówna.

Goodbye to the world I know śpiewa tęskno Nott w otwierającym albumie nagraniu-intrze “Goodbye World, Hello Space Island” w towarzystwie ciepłych, basowych dźwięków. To jeden z lepszych, bardziej intrygujących momentów wydawnictwa. Nostalgiczny charakter natychmiastowo burzy popowe, utrzymane w szybkim tempie “Piece of My Mind”. Spokojniej, choć nie balladowo robi się w indie popowym “Heartbreak” – nieco przydługim utworze o ciemniejszym, dusznym refrenie. Za moment wracamy jednak na taneczną ścieżkę w zmiennym, syntezatorowym “Distance and Drugs” i zostajemy na niej w żwawym “I Keep”, by za jakiś czas na chwilę wrócić na ostatnie imprezowe podrygi przy dźwiękach “Days Are Passing”.

Mi jednak BROODS tym razem najbardziej podobają się w kawałku “Like a Woman”, który przechodzi sporą metamorfozę – od rozmarzonego, przygaszonego popu kojarzącego się z Billie Eilish po wibrujące, ostrzejsze indie granie. Nieźle wypadają harmonijna, minimalistyczna kompozycja “Gaslight” oraz równie skromna, akustyczna piosenka “Alien”.

Mimo swojej niełatwej i smutnej tematyki album BROODS “Space Island” nie pozostawia słuchacza w przygnębionym nastroju. Emocje zostały tu okrojone, wolniejsze bity przenikają się z tymi bardziej przebojowymi. Brakuje mi większego zdecydowania rodzeństwa Nott. Jakiejś większej chęci do przekraczania granic i wychodzenia poza strefę komfortu. Tegoroczny krążek nowozelandzkiej formacji jest dojrzalszy od poprzedników, lecz mniej angażujący i bardziej wyblakły.

Warto: Like a Woman & Goodbye World, Hello Space Island

______________

Evergreen ConsciousDon’t Feed the Pop Monster

One Reply to “RECENZJA: BROODS “Space Island” (2022) (#1284)”

  1. Pamiętam, że “Don’t Feed the Pop Monster” słuchałam i nieźle wspominam ten album. Nie wiem czy sięgnę po ten, bo nie wydaje mi się obiecujący, no i recenzja nie jest zachęcająca. 😉
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *