RECENZJA: Tom Odell “Best Day of My Life” (2022) (#1347)

Dekada minęła odkąd brytyjski wokalista Tom Odell zadebiutował z porywającym, balladowym nagraniem “Another Love”, które w ostatnich miesiącach przeżyło istny renesans popularności dobijając do miliarda (!) odtworzeń w serwisie Spotify. Nie wiem, czy moment przekroczenia tej magicznej bariery był dla Odella best day of his life, ale głębiej w emocje i uczucia artysty zagłębić się możemy sięgając po jego najnowszy krążek.

O ile zwykle Tom robił sobie dłuższe przerwy między kolejnymi wydawnictwami, tym razem minął zaledwie rok od ukazania się groźnie zatytułowanej płyty “Monsters” – najdziwniejszego elementu dyskografii Brytyjczyka. Indie folkowo-popowe klimaty musiały zrobić miejsce domowej elektronice i hip hopowym inspiracjom. Efektem był zestaw piosenek, które ciężko polubić od razu. “Best Day of My Life” odcina się od tamtych klimatów, choć nie zmieniło się jedno. Odell wciąż jest ponury i strapiony. 

Kto był na choć jednym z koncertów wokalisty, ten z pewnością zauważył, jak mocno ciągnie go do pianina. Dostrzegalne jest to także na jego poprzednich albumach, przez co Tom nie uciekł od porównań do Eltona Johna. O ile jednak instrument ten dotąd nie zawsze grał pierwsze skrzypce, tak na “Best Day of My Life” nie słychać już żadnego innego – czy do czynienia mamy ze śpiewanymi kompozycjami, czy instrumentalnymi trackami reprezentowanymi tu przez “Sunrise__”, “Librium” i “__Sunset”.

Mi jednak bardziej podobają się utwory wzbogacone tekstami, gdyż to one stanowią o sile “Best Day of My Life”, choć w tak prostych słowach nam jeszcze Odell nie śpiewał o depresji, smutku, stresie, kruchych relacjach z innymi. Emocjonalne dno zdaje się najbardziej dotykać “Monday”, w którego pierwszych wersach wokalista przywołuje tragiczną sytuację (I stood there waiting in the rain/Someone jumped in front of a train). Intryguje jednak apatia, z jaką śpiewa. Mocniej jego głos brzmi w “Enemy” (You used to be a friend to me/Now you’re just my enemy – ciarki), podczas gdy w jaśniejszym “Smiling All the Way Back Home” wyczuwa się w końcu ten lekki uśmiech, a w numerach takich jak “The Blood We Bleed” czy “Just Another Thing We Don’t Talk About” zdaje się ważyć każde słowo. Sporo przestrzeni Tom ma w urokliwym “Best Day of My Life”, którego refren z łatwością wpada w ucho; czy “Flying :))”, w którym dołącza do niego operowy wokal.

Album “Best Day of My Life” to spacery w deszczu po rozmokłych liściach jesienną porą. Niezbyt przyjemny, lecz mający w sobie coś oczyszczającego i pozwalający rozbudzić emocje. Usadzony przed pianinem Tom Odell otwiera się przed nami bardziej niż kiedykolwiek wcześniej pozwalając, by maska performera spadła na ziemię odsłaniając jego kruche oblicze. Można powiedzieć, że na “Best Day of My Life” nie dzieje się za wiele, a całość jest jednostajna i zbyt skromna, lecz dla mnie jest to album obfitujący w wiele wrażeń i refleksji, który pozwolił mi lepiej podsumować i zrozumieć moje własne doświadczenia.

Warto: Monday & Enemy & Best Day of My Life

_____________

Long Way DownWrong CrowdJubilee Road ♥ Monsters

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *