RECENZJA: Raye “My 21st Century Blues” (2023) (#1367)


Mówić o Rachel Keen jak o debiutantce jest niezwykle dziwnie. Brytyjska wokalistka, która przyjęła sceniczny pseudonim Raye, aktywna jest od niemalże dekady. Pisała dla innych artystów, wydawała własne single i chętnie udzielała się w cudzych kompozycjach – z pewnością przypomnieć sobie potraficie przebój “You Don’t Know Me” z 2016 roku. Rachel wciąż jednak brakowało jednego. Ukoronowaniem drogi, jaką przeszła, jest debiutancka płyta. I to jaka płyta.

Miałam siedem lat, gdy napisałam swoją pierwszą piosenkę. Dziesięć, gdy zdecydowałam, że chcę zajmować się muzyką w przyszłości. Piętnaście, gdy wydałam pierwszy utwór. Siedemnaście, gdy podpisałam kontrakt – opowiada nam pokrótce swoją historię Raye, która z albumem “My 21st Century Blues” czekała do dwudziestych piątych urodzin. Jego premierę przez długi czas blokowała wytwórnia wokalistki. Ta w końcu się zbuntowała i stwierdziła, że lepiej jej będzie na swoim. Decyzja ryzykowna, ale szczęśliwa. Niedawno jeden z jej singli wskoczył na szczyt brytyjskiej listy przebojów. A i sam album zasługuje na rozgłos.

Być może długo nie interesowałaby mnie postać Raye, gdyby nie przypadkowe wpadnięcie na nagranie “Escapism”. Miksujący pop, trip hop i hip hop utwór jest kompozycją w brutalnie szczery sposób opisującą odreagowywanie po rozstaniu. Ale właśnie taka jest już artystka w swoich piosenkach – nie owijająca niczego w bawełnę, wyciągająca na światło dzienne swoje problemy i przeżycia. Czy są to wspomnienia o złamanym sercu, molestowaniu czy lękach.

Także i stylistycznie Raye proponuje nam różnorodność brzmień. W otwierającej krążek piosence “Oscar Winning Tears” daje sobie świetnie radę z orkiestrowym, podbitym filmowym dramatyzmem popem. “Hard Out Here” przywołuje na myśl rhythm’and’bluesowe produkcje z pierwszej dekady XXI wieku, podczas gdy “Five Star Hotels” to nowoczesność w każdym calu. “Black Mascara” flirtuje zaś aż miło z muzyką house będąc kawałkiem z serii “tańczymy ze łzami w oczach”. Od razu zakochałam się w “Mary Jane” i “The Thrill Is Gone”. Pierwsza z piosenek z tą swoją gitarowo-soulową aranżacją i tekstem o uzależnieniu od różnych substancji sprawia wrażenie kompozycji, którą nagrać mogłaby Amy Winehouse. Podobnie jak retro “The Thrill Is Gone”. Świetnie wybrzmiewają także balladowe “Ice Cream Man”; wiosenne, funkujące “Worth It” oraz gospelowe “Buss It Down”.

Raye na “My 21st Century Blues” jest wokalistką nie tylko wolną od wszelkich biznesowych zobowiązań, ale i zahamowań. Lektura jej debiutanckiej płyty chwilami naprawdę boli, bo zdajemy sobie sprawę, z jakimi trudami musiała sobie Brytyjka radzić. Niewygodne tematy ubrała jednak w różnorodne dźwięki, które udowadniają, że mamy do czynienia nie tylko z artystką wrażliwą, ale i wszechstronną i chętną do eksperymentowania. Nie miałam żadnych oczekiwań, a dostałam krążek, który (w sporych fragmentach) wracać do mnie będzie jak bumerang.

Warto: Escapism & Mary Jane & The Thrill Is Gone

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *