RECENZJE: David Bowie “Low” (1977) & “Heroes” (1977) & “Lodger” (1979) | Trylogia Berlińska

Hauptstraβe 155 w dzielnicy Schöneberg. W czasie podziału Berlina na dwie części lokalizacja wchodziła w skład Zachodniego Berlina. Nie byłoby to miejsce różniące się od innych w tej okolicy, gdyby nie krótka historia, jaka wydarzyła się w drugiej połowie lat 70. Do współczesnej stolicy Niemiec przybył David Bowie stając się mieszkańcem jednego z mieszkań w kamienicy pod wspomnianym adresem. Podczas swojej emigracji do Berlina stworzył albumy, które obrosły już legendą.

Wcześniejsza przeprowadzka z Wielkiej Brytanii do Stanów Zjednoczonych nie wpłynęła dobrze na artystę. Bowie wpadł w sidła nałogów, zmagając się chociażby z uzależnieniem od narkotyków. Powrót do Europy miał go uspokoić i przywrócić jego życie na właściwe tory. Szybko złapał dobry kontakt z producentami Brianem Eno i Tonym Viscontim, którzy zaangażowani zostali do powstania albumów “Low”, “Heroes” i “Lodger” – określa się je mianem Trylogii Berlińskiej. Co ciekawe tylko jedna z płyt w całości powstała w berlińskim Hansa Tonstudio.

LOW (1977)

Prace nad “Low” – następcą “Station to Station” – David rozpoczął we Francji, przenosząc pod koniec nagrania do Berlina. Stąd wyraźny podział albumu na dwie części – piosenkową, mogącą wpadać w ucho, oraz tę cięższą, instrumentalną. Pierwsza z nich rozpoczyna się i kończy numerami pozbawionymi wokali skrywającymi się za szyldami “Speed of Life” i “A New Career in a Town”. Obie to porcje elektro-rockowego grania z (w przypadku tej drugiej) bluesowymi naleciałościami. Pomiędzy dostajemy mały zestaw pozytywnych kompozycji, spośród których do gustu najbardziej przypadły mi pełne świetnych gitarowych riffów “Breaking Glass”; synth rockowe “What in the World” oraz zawierające sporo elektronicznych wpływów “Always Crashing in the Same Car”, którego tekst o popełnianiu w kółko tych samych błędów może skłonić do wielu refleksji. Cztery ostatnie utwory to wędrówka po mrocznych zaułkach Berlina lat 70., choć najlepszy moment “Low” zainspirowany został krótką wizytą w Polsce. Mowa o niemalże instrumentalnej (za wokale robią nawiązujące do ludowej muzyki przyśpiewki artysty) ambientowej “Warszawie”, której mroczny wydźwięk oddaje klimat i beznadzieję tamtych lat. Lżej, choć wciąż emocjonalnie, wybrzmiewają zapętlone “Weeping Wall”; wzbogacone smyczkami “Art Decade” oraz klaustrofobiczne “Subterraneans”.

Warto: Warszawa & What in the World

HEROES (1977)

We can be heroes just for one day śpiewa natchnionym głosem Bowie w jednej z najważniejszych i najbardziej znanych piosenek w swojej karierze. Tytułowy utwór* z albumu “Heroes” miał niemały wpływ na nastroje mieszkańców Berlina i pośrednio przyczynił się do zjednoczenia miasta. Stylistycznie druga z płyt wchodzących w skład Trylogii Berlińskiej (i jedyna, jaka w całości powstała w tym mieście) delikatnie odchodzi od elektronicznych patentów na korzyść art rocka. Z “Low” łączy ją seria instrumentalnych nagrań zestawionych obok siebie. Tu zaczynamy od inspirowanego Kraftwerkiem, agresywnego “V-2 Schneider”, przechodzimy obok dark ambientowego “Sense of Doubt” i subtelnego, jaśniejszego “Moss Garden” by skończyć na nazwanej na cześć imigranckiej dzielnicy “Neukölln” piosence, której ponury, posępny klimat scalał się z szarością tego miejsca. Utwory posiadające warstwę liryczną zaskakują swą przebojowością i aż dziwne, że takie kawałki jak dance rockowo-funkowe “Beauty and the Beast” łagodzone kobiecymi chórkami czy gwarne, euforyczne “Joe the Lion” nie weszły do kanonu najpopularniejszych kompozycji Bowiego. Na mnie jednak większe wrażenie robi nieco patetyczna ballada “Sons of the Silent Age” z saksofonowymi wstawkami oraz orientalne “The Secret Life of Arabia”, do którego można i pomachać głową i rozruszać kości.

Warto: Sense of Doubt & Sons of the Silent Age

* Dla mnie jednak oryginalna, anglojęzyczna wersja piosenki jest ciężka do słuchania. Ta nagrana przez Davida po niemiecku – “Helden” – ma w sobie więcej mocy i skuteczniej oddziałuje na moje emocje. Język ten lepiej wypada podczas narracji historii kochanków spotykających się w okolicach Muru Berlińskiego.

LODGER (1979)

Jedyna płyta, na której ani jedna piosenka nie została nagrana w Berlinie, wydana została, gdy David Bowie opuścił miasto. Z “Low” i “Heroes” łączą “Lodger” postaci Briana Eno i Tony’ego Viscontiego, dzieli zaś porzucenie elektroniczno-ambientowych wpływów i rezygnacja z instrumentalnych kompozycji. Jeśli nieco dziwiło was przywołujące klimat Bliskiego Wschodu “The Secret Life of Arabia” w roli utworu zamykającego “Heroes”, zagadkę rozwiązuje “Lodger”, na którym tych odniesień do world music trochę znajdziemy. Warto szukać ich w plemiennym, nerwowym “African Night Flight”; ciepłym “Move On” czy miksującym reggae i bliskowschodnie dźwięki “Yassassin”. Obok tych kompozycji mamy po prostu niezłe piosenki, spośród których wybijają się sentymentalne, senne i naprawdę fantastyczne “Fantastic Voyage”; new wave’owy “D.J.” oraz glam funkowe “Boys Keep Swinging”, którego luźny klimat rodem z high school przypadł mi do gustu. Intrygować może i wzbogacone elektroniką “Red Money”, za którego bazę posłużyło seksowne “Sister Midnight” Iggy Popa, oraz napędzane perkusją, krautrockowe “Red Sails”.

Warto: Fantastic Voyage & D.J.

“Low”, “Heroes” czy “Lodger”? Płyty, które początkowo nie zostały przyjęte z większym entuzjazmem, dziś jednym tchem wymieniane są w gronie najważniejszych nagrań Bowiego. Chętnie pod tym stwierdzeniem podpisuję się i ja, choć na równi z samą muzyką interesuje mnie historia, jaka stała za powstaniem tych wydawnictw. Z perspektywy czasu ten berliński epizod okazał się być ważny także dla samego artysty, który z sentymentem śpiewał o minionych latach w “Where Are We Know?” z 2013 roku. Jako osoba zakochana od lat w stolicy Niemiec potrafię zrozumieć, jak miasto to wpłynęło na brytyjskiego wokalistę. Rozbudziło jego kreatywność, zachęciło do eksperymentowania, pozwoliło na nowo odkryć siebie. Bo Berlin tak właśnie działa – sprawia, że człowiek czuje się wolny i nie przejmuje się, co na jego temat powiedzą inni.

2 Replies to “RECENZJE: David Bowie “Low” (1977) & “Heroes” (1977) & “Lodger” (1979) | Trylogia Berlińska”

  1. “Low” jest dla mnie definicją doskonałości. Nie przewijam go nigdy i jest poza “Heroes” jednym z nielicznych albumów jakie posiadam na telefonie. Autentycznie mnie wzrusza część ambientowa, ale i przy Be My Wife potrafię uronić łzę patrząc na teledysk i przyglądając się tekstowi o rozpadającym się małżeństwie Davida. Absolutny number 1 w moim rankingu, a “Heroes” ratujące mnie w czasach 1-szej klasy liceum ustępuje tylko temu i “Aladdin Sane”. Z instrumentali najpierw pokochałam te z “Heroes” i wałkowałam je co przerwę w szkole, miłość do tych z “Low” przyszła odrobinę później, kiedy na mój stały nr 1 wśród wszystkich piosenek wybiła się wspomniana w tekście Warszawa.

    Jestem ciekawa, czy podjęłabyś się recenzji, też zbiorczej, lat 80-tych? Lepsze komercyjnie-sprzedażowo, ale oceniane przez sporą część ludzi jako artystyczny niewypał za niewypałem (również i przeze mnie, w rankingu prawie wszystkie płyty uplasowałam na dnie stawki razem ze ścieżką dźwiękową do Labriryntu), zwłaszcza “Never Let Me Down”, które zremasterowano w 2018 i które ponoć nie brzmi tak płasko jak oryginał. Czy “Let’s Dance” materiałowo idzie w parze z wynikami sprzedaży? Czy “Tonight” rzeczywiście jest kiepską próbą w tzw. białe reggae? Czy tylko “Scary Monsters” jest jest jakimkolwiek światełkiem w tunelu w latach 80? Chętnie bym przeczytała taki artykuł 😉

    1. Cześć! Dziękuję za wyczerpujący komentarz 🙂
      Jak najbardziej mam w planach recenzje całej dyskografii Davida, tylko jeszcze nie zastanawiałam się, czy lata 80. ująć razem, czy każdej z płyt poświęcić osobny artykuł. W przypadku tych trzech było to dla mnie prostsze do ustalenia, bo one same uznawane są za “trylogię”. Wyjdzie w praniu gdy będę się im uważniej przysłuchiwać.
      Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *