RECENZJA: Mumford & Sons “Babel” (2012) (#1506)

2009 rok. Brytyjska kapela Mumford & Sons debiutuje z albumem “Sigh No More” i sprawia, że znów rzucamy się na folkowe numery, które przez wielu kojarzone były często z czymś przaśnym i wiejskim. Także i wydany trzy lata później krążek “Babel” znajduje spore grono odbiorców, a muzycy za swoją pracę zbierają laury – dość wspomnieć, że płyta nagrodzona została Grammy w kategorii Album Roku. Dziś o Mumfordach się nie pamięta, lecz ja postanowiłam odgrzebać wydawnictwo, od którego premiery jakiś czas temu minęła dekada.

Przed Marcusem Mumfordem i spółką stanęło zadanie szalenie ciężkie – nagranie albumu, który mógłby stanąć jak równy z równym obok “Sigh No More”. Moja sympatia do debiutu brytyjskiego zespołu jest ogromna, choć zdaję sobie sprawę, że grono osób, które zachwycają się tym wydawnictwem, jest raczej wąskie. Dla mnie ta płyta jest albumem bardzo uniwersalnym, na którym znajduję piosenki na niemalże każdą emocjonalną okazję – od uśmiechu, przez złość, aż po łzy. Podobnie silnej relacji nie udało mi się nawiązać z “Babel”.

Swój poprzedni krążek Mumford & Sons zaczynali raczej powściągliwie. Piosenka “Sigh No More” dopiero miała rozkręcić tę folk rockową spiralę. Na “Babel” na pierwszy ogień także idzie kompozycja tytułowa, lecz tym razem mamy do czynienia z zaaranżowanym na banjo, pełnym energii, zrywnym utworem. Podobnie wybrzmiewają nerwowe “Whispers in the Dark” i przebojowe “I Will Wait”. Delikatną zmianę przynosi “Holland Road”, gdzie melodia nieco zwalnia, a wokal Marcusa skrywa więcej emocji niż wcześniej. Balladami z prawdziwego zdarzenia są skromne “Ghosts That We Knew”; tak krótkie i ciche, że mijające mnie ledwo zauważalnie “Reminder” czy “Not With Haste”. Od lat jestem fanką nagrania “Hopeless Wanderer”. Długi klawiszowy wstęp przeobraża się w ostrzejsze, agresywniejsze granie pełne chóralnych momentów, które aż chciałoby się wspólnie wyśpiewać z Mumford & Sons. Swoje szalone, głośne chwile (podkreślane także  krzykliwym, napastliwym śpiewem Marcusa) posiada i trzymające w napięciu “Broken Crown”. Ścianą dźwięku elektrycznych gitar zaskakuje “Below My Feet”, i po latach aż chce się powiedzieć, że dla przyszłości zespołu numer ten miał spore znaczenie.

Folk u Mumford & Sons zabarwiany jest radiowymi, popowymi refrenami, indie, bluegrassem czy rockiem, a do rąk zespołu często trafiają takie instrumenty jak akordeon, banjo czy tamburyno. Okazale prezentuje się to nie tylko na papierze, ale i swoje odzwierciedlenie znajduje w brzmieniu, które jest skrupulatnie rozplanowane i pełne indywidualności. Era “Babel” to Mumfordzi, których nie sposób było pomylić z żadną inną formacją, choć same kompozycje są mniej wymagające w porównaniu do tych, jakie weszły w skład “Sigh No More”.

Warto: Hopeless Wanderer & Broken Crown

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *