RECENZJA: Marina “Princess of Power” (2025) (#1602)

Welcome to my world, princess of power śpiewa nam w piosence “Princess of Power” Marina (niegdyś z diamencikami w nazwie) rozpoczynając swój szósty już muzyczny projekt, a mi od razu w myślach pojawiły się słowa welcome to the life of Electra Heart z kompozycji “Bubblegum Bitch”. Powołane przez artystkę do życia ponad dekadę temu alter ego będące zbiorem najróżniejszych stereotypów do dzisiaj ma rzesze wielbicieli. Dziś wokalistka staje się Księżniczką Mocy, której atrybutami są niezależność, dobry humor i radość.

Musicalowo, ale jednak w rytmie nieprzesadnie szybkiego dance popu rozpoczyna swój nowy krążek Diamandis. Tytułowa piosenka nieźle buja, lecz potrzebuje dłuższej chwili, by zostać w pamięci. Szybciej udaje się to “Butterfly” – kompozycji przypominającej chwilami erę “The Family Jewels”, lecz burzącą to wrażenie swoim dziecinnym, przerysowanym refrenem. Dużo cieplej przyjmuję dwa pozostałe single. Miks new wave i elektronicznego popu, “Cupid’s Girl”, porywa do zabawy. Tu strzała tytułowego amorka trafiła mnie prosto w serce. Satyryczna, mocna piosenka “Cuntissimo” o maniakalnych bitach jest dla mnie kwintesencją tego, co na nowej płycie chciała przekazać nam Brytyjka. Do moich ulubionych momentów “Princess of Power” należą także takie utwory jak filmowa ballada “Metallic Stallion”, disco “I <3 You” oraz prosty, spokojny, refleksyjny numer “Adult Girl”.

Z grona pozostałych kompozycji wyróżnia się “Digital Fantasy”, którego produkcja jest zarazem tropikalna i chłodna, nowoczesna i ejtisowa. Zaskakuje i synth popowe “Final Boss”, które pełne jest odniesień do gier video zarówno w swojej warstwie tekstowej, jak i wykorzystanych samplach. Dziwnym numerem jest “Je ne sais quoi”, do którego Marina wpleść postanowiła nie tylko język francuski, ale i francuski szyk. Ze średnim skutkiem. Niechętnie sięgam po nudne “Rollercoaster” na cheerleaderską modłę, oraz pozostałe spokojniejsze utwory (“Hello Kitty” i tandetne “Everybody Knows I’m Sad”).

“Princess of Power” to bez wątpienia najbarwniejszy i najlżejszy album w dorobku Mariny. Płyta pełna jest jaskrawych melodii, przebojowych refrenów i cukierkowej estetyki momentami zahaczającej o stylistykę rodem z kreskówki. Chwilami jednak ta stylistyczna lekkość przeradza się w przesadę, a niektóre utwory brzmią po prostu… cringe’owo. “Princess of Power” zdaje się być kolorową, ale pustą wydmuszką. To płyta, która chce dawać radość i lekkość. Chwilami jej się to udaje, ale trudno nie zatęsknić za dawną Mariną, która potrafiła łączyć popowy błysk z głębią. Sporo tu tematyki empowerment, ale przykryta zostaje całą resztą.

Warto: Cupid’s Girl & Cuntissimo

_______________

The Family JewelsElectra HeartFroot Love Fear ♥ Ancient Dreams in a Modern Land

Autor

Zuzanna Janicka

Rocznik '94. Dziewczyna, która najbardziej na świecie kocha muzykę. Nie straszny jej (prawie) żaden gatunek, ale najbardziej lubi sięgać po r&b z lat 90. oraz indie/alt rocka. The-Rockferry prowadzi od 2010 roku.

Jeden komentarz do “RECENZJA: Marina “Princess of Power” (2025) (#1602)”

  1. Zgodzę się z tym, że momentami jest crindżowo, a najgorsze jest kiedy zaczyna się to podobać. 😀 Miejscami ma to swój urok. Cieszę się też, że pomimo tego chaosu album nie jest tak bezbarwny jak “Love + Fear”.
    Pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *