#325 Destiny’s Child “Love Songs” (2013)

 


Beyonce zabrakło na pieluchy, Michelle marzy o nowej torebce z logo Chanel a Kelly o kolejnych zagranicznych wakacjach pod palmami. No bo jak inaczej wytłumaczyć sens wydawania kolejnej składanki (tak – składanki!) z logo Destiny’s Child? Muszę przyznać, że ekipę dziewczyny mają nadzwyczajną. Z jednego wydarzenia, w tym przypadku – Super Bowl, potrafią zrobić nie tylko wielkie widowisko cieszące oczy i uszy, ale i powiększyć liczbę zer na koncie. Czy gdyby Beyonce nie była gwiazdą tej imprezy “Love Songs” zostałoby wydane? Szczerze w to wątpię. Informacje o tej płycie pojawiły się już po ogłoszeniu, kto zaśpiewa podczas finału Super Bowl. Machina biznesowa się kręci a my dostajemy kolejną składankę od zespołu, który rozpadł się prawie 10 lat temu. Niby z okazji Walentynek, ale ja tam swoje wiem.

Ostatni raz dziewczyny śpiewały razem na albumie “Destiny Fulfilled” i pożegnalnej trasie promującej ten krążek. Potem zaczęło się odcinanie kuponów: składanka “#1’s” zawierająca największe hity girlsbandu, “Mathew Knowles & Music World Present Vol.1: Love Destiny” wydane na dziesięciolecie debiutanckiego albumu Destiny’s Child (zwróćmy uwagę na nazwisko Knowles pojawiające się w tytule – to ojciec Beyonce) a w końcu kolejna składanka “Playlist: The Very Best of Destiny’s Child”, na której umieszczono te same utwory co na wydanym siedem lat wcześniej “#1’s” (dla niepoznaki – poprzestawiane). Szkoda, że nikt nie wpadł na pomysł by zebrać do kupy piosenki zespołu, które nie znalazły się na studyjnych krążkach. To bym kupiła w dniu premiery.

Nie potrafię być jednak w stosunku do “Love Songs” bardzo krytyczna. Mam do dziewczyn ogromny sentyment. O ile słuchanie solowej Beyonce momentami przychodzi mi trudno, tak wraz z Kelly i Michelle (a wcześniej z LaTavią i LaToyą) robi dobre wrażenie. Ich wokale zawsze świetnie współgrają. Chociaż dziś wybieram inne gatunki niż r&b, Destiny’s Child były jednymi z pierwszych reprezentantek tego gatunku, które poznałam. Cieszę się z tego, że na “Love Songs” znalazły się nie tylko balladowe single zespołu, ale i zwykłe piosenki z płyt. Dla osób, które kojarzą dziewczyny tylko za sprawą “Say My Name” czy “Cater 2 U” to nie lada gratka. Oczywiście pod warunkiem, że są otwarte na nowości. Przymknę oczy na wybranie dnia premiery “Love Songs” i powiem, że to całkiem urocza propozycja na nadchodzące Walentynki. Wszak to święto miłości, a w utworach Destiny’s Child jest jej pod dostatkiem.

Z debiutanckiego albumu dziewczyn “Destiny’s Child” znajdziemy tu zaledwie dwa utwory. Plus za to, że nie były one singlami. Jedną z tych piosenek jest “Killing Time”. Jest to delikatny, lekki utwór. Głosy dziewczyn fajnie się razem komponują. Jedyny (mały) minusik postawiłabym przy Beyonce. Za bardzo chce przepchnąć się na pierwszy plan, przez co jej wykonanie wydaje mi się nieco komiczne i teatralne. Przyjemniej wypada melodyjne “Second Nature”.

Piosenki pochodzące z “The Writing’s on the Wall” zajmują dwa razy więcej miejsca niż te z debiutu. Jak łatwo więc obliczyć – mamy tu aż cztery nagrania z drugiego krążka Destiny’s Child. Jednym z nich jest kolaboracja z grupą Next – “If You Leave”. Może to i ładne, ale strasznie nużące. Cieszę się natomiast, że udało mi się przekonać do bujającego “Temptation”. Kiedy dwa lata temu po raz pierwszy sięgnęłam po tę płytę, zdarzało mi się ten numer omijać. Podobnie zresztą jak “Now That She’s Gone”. Jedynym spokojnym utworem z “The Writing’s on the Wall”, który został wydany jako singiel jest “Say My Name”. Piosenka ta zaliczana jest przez wiele osób (w tym i mnie) do grona najlepszych od Destiny’s Child. Nie mogę więc uwierzyć w świństwo, jakie zostało wyrządzone temu nagraniu na “Love Songs”. Umieszczono tu jego słaby remix, który nijak nie oddaje piękna tego nagrania.

Z trzeciej, tak na marginesie mojej ulubionej, płyty Destiny’s Child „Survivor” zapożyczono jedynie dwa utwory. Pierwszym z nich jest „Emotion”. To dobre nagranie, choć na mnie niestety większego wrażenia nie robi. Miło posłuchać od czasu do czasu i tyle. Bardziej natomiast podoba mi się delikatne, nieco naiwne „Brown Eyes” z łatwo zapamiętywanym  refrenem.

Z ostatniej studyjnej płyty dziewczyn ponownie mamy więcej utworów. Jednym z nich jest singlowe, rhythm-and-bluesowe „Cater 2 U”. Inny kawałek to „If”, które niegdyś zupełnie mi się nie podobało. Wydawało mi się być zbyt przekombinowane. Dziś sądzę, że to lekki, dziewczęcy numer. Uwielbiam, kiedy wyraźniej słychać Michelle. Najgorzej niestety wypadła Beyonce. Lubię zmysłową piosenkę „T-Shirt”. Podoba mi się również rozmarzone „Love”.

Jestem zaskoczona obecnością na „Love Songs” solowego nagrania Kelly Rowland. Piosenka „Heaven” pochodzi z pierwszego albumu artystki nagranego pod własnym nazwiskiem. Powiem wam jednak, że trochę czasu minęło, zanim ten numer skojarzyłam. Z powodu chórków, które dochodzą w refrenie, myślałam, że to jakaś piosenka Destiny’s Child, która mi kiedyś się gdzieś schowała, kiedy zagłębiałam się w ich dyskografię. Tak czy inaczej – „Heaven” to przyjemny kawałek. Szkoda trochę, że nie umieszczono na „Love Songs” po jednej balladzie Michelle i Beyonce. Od Williams mile widziana byłaby piosenka „Heard A Word”, „Do You Know” bądź też „The Greatest”. Od Beyonce z kolei widziałabym jakąś balladę z „Dangerously In Love” lub „B’Day”. Te z kolejnych dwóch płyt za bardzo by odstawały od klimatu składanki. Może „Yes”, „The Closer I Get to You” lub „Flaws & All”. Chociaż równie ładnie wyglądałaby piosenka „My Heart Still Beats”, czyli solowe nagranie Beyonce z albumu „Survivor”.

Nie mogłabym nie wspomnieć o najnowszym utworze Destiny’s Child „Nuclear”. Na ile to zupełna nowość a nie wygrzebany z zakamarków studia odrzut nie jestem w stanie powiedzieć. Tak czy inaczej wcześniej nagrania „Nuclear” nie słyszeliśmy. Bałam się trochę, że będą chcieli dopasować ten numer do dzisiejszych czasów – wiecie, elektronika i te sprawy. A tymczasem on brzmi jak starsze utwory dziewczyn! Wielka, miła niespodzianka.

Składanka „Love Songs” nie była dla mnie albumem, na który oczekiwałam z niecierpliwością. To raczej szybkie przypomnienie twórczości zespołu. Od debiutu do ostatniej studyjnej płyty. A jako dodatek solowe nagranie Kelly Rowland i jedna nowość. No i straszny remix „Say My Name”. Uważam, że „Love Songs” to dobra propozycja dla osób, które nie tylko chcą miło spędzić Walentynki, ale i mają ochotę na trochę kobiecego r&b.

17 Replies to “#325 Destiny’s Child “Love Songs” (2013)”

  1. Ja byłam rozczarowana Black Eyed Peas na Super Bowl w 2011 roku. Nie oglądałam występu z Beyonce, bo jej po prostu nie lubię. Składanki z przebojami powstają właśnie po to, aby zbić na nich kasę, w końcu Destiny’s Child od lat nie istnieją. Pozdrawiam :).

  2. Również nie widziałam tego występu, nie przepadam za Beyonce, ale wolę ją samą niż z koleżankami 🙂 apollo.blog.onet.pl

  3. nie zgodzę się z Twoja opinią dotyczącą występu na Super Bowl. Po pierwsze Beyonce na konferencji prasowej powiedziala ze tym wystepem podsumowuje swoja kariere po drugie ona nie musi w taki sposob promowac swojej nowej muzyki. Wokal byl rewelacyjny a co do tanca to bez dwoch zdan kosmos! lista-przebojow.bloog.pl

  4. Występu Beyonce nie oglądałam, aczkolwiek widziałam fotkę, która jest aktualnie hitem internetu, hahaha 😀
    Nie wiedziałam o tej składance. Ale ogółem się nie interesuję dziewczynami, nie znam ich muzyki i po DC póki co nie zamierzam sięgać 🙂

Odpowiedz na „~mistyAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *