RANKING: Debiuty lepsze od drugich albumów

Mówi się, że druga płyta jest największym sprawdzianem i wyzwaniem dla artysty. Szczególnie, jeśli debiut nieźle namieszał i zawiesił poprzeczkę niezwykle wysoko. W przygotowanym przez siebie rankingu zebrałam debiutanckie krążki, które zrobiły na mnie lepsze wrażenie niż ich następcy. Przyjęłam założenie (by ograniczyć ilość gwiazd), że biorę pod uwagę tylko tych artystów, którzy mają na koncie dokładnie dwie studyjne płyty. Krążki uszeregowane są według największej przepaści między pierwszym a drugim wydawnictwem.

1. KAT DELUNA 9 LIVES (2007) Amerykańska wokalistka miała świetny start. Jej piosenki (m.in. “Whine Up”, “Run the Show”) stały się przebojami, a debiutancka płyta “9 Lives” była kopalnią świetnych numerów, fajnie łączących pop, hip hop, dancehall czy wpływy latino. Druga w kolejce, “Inside Out”, trafiła do znacznie węższego grona słuchaczy. Kat postanowiła nagrać to, co najmodniejsze. Niestety, jej dance popowe piosenki były wtórne i w ogóle nie wpadały w ucho. Tak jak “9 Lives” było naturalną, radosną płytą, tak “Inside Out” to smętny, plastikowy produkt stojący na najniższej półce w muzycznym sklepie.

Debiutanckie perełki: Run the Show, Whine Up

2. CHER LLOYD STICKS + STONES (2011) Program “X-Factor” chwilową sławę przyniósł już wielu wykonawcom. Do grona nieco już zapomnianych finalistów trafiła i energiczna Cher Lloyd, której debiut brzmiał obiecująco. “Sticks + Stones” to zabawna, młodzieżowa płyta, której trzonem są takie utwory jak “Grow Up” czy “Dub on the Track”. Polot wokalistka straciła na “Sorry I’m Late”, które chciało sprawiać wrażenie doroślejszego wydawnictwa. Okazało się jednak, że Cher zaproponowała nam porcję dziecinnych i infantylnych kawałków wyśpiewanych słodkim, niesamowicie dziewczęcym głosem. Ani to dojrzałe, ani interesujące.

Debiutanckie perełki: Grow Up, Dub on the Track

3. ELIZA DOOLITTLE (2010) Kolorowa, ciesząca oczy okładka, żywa muzyka z wpływami brzmień lat 50. i 60. Przez cały debiut Brytyjki, Elizy Doolittle, przewijały się takie gatunki jak pop (wyższych lotów), indie pop, folk czy soul. Co tu dużo mówić – było po prostu ciekawie i… inaczej. Mniej wybuchowo jest na wydanym w 2013 roku albumie “In Your Hands”. gdzie podziała się ta zawsze wesoła dziewczyna? Znikła pod kloszem nieco smętnych, popowo-rhythm’and’bluesowych numerów. Jej drugi krążek nie jest bardzo złym wydawnictwem, ale jednak takim, do którego często wracać się nie chce.

Debiutanckie perełki: Skinny Genes, A Smokey Room

4. MARINA & THE DIAMONDS THE FAMILY JEWELS (2010) Ach! Cóż to była za płyta! Teatralna, trudna do sklasyfikowania, świetnie wyprodukowana. Pokazująca nam różne twarze brytyjskiej artystki, Mariny. Jej debiutancka płyta jest klejnotem wśród wielu innych krążków, które pojawiły się w ostatnich kilku latach. Nie powiem tego o “Electra Heart” z 2012 roku. Znacznie bardziej komercyjne wydawnictwo jest płytą dużo prostszą niż poprzednik. Więcej tu popu, więcej elektroniki. Ale mniej duszy i wyrazistej osobowości Mariny. Wprawdzie wokalistka tłumaczyła się, że wciela się tu w rolę typowej gwiazdy pop, ale ja jednak wolę, jak jest sobą.

Debiutanckie perełki: Oh No!, Rootless

5. ELLIE GOULDING LIGHTS (2010) Z Ellie mam taki problem, że jej… po prostu nie lubię. Nie potrafię zachwycać się jej muzyką, a przesłuchanie jej utworów powoduje niemały ból. A kiedyś wcale tak nie było. “Lights” to płyta pokazująca, że Goulding chciałaby trafić do masowego odbiorcy (electropop), przy jednoczesnym nie rezygnowaniu z folku. Na wydanym w 2012 roku albumie “Halcyon” wokalistka podjęła decyzję – mniej folku i muzyki akustycznej, więcej elektroniki i syntezatorów, które tworzą piosenki lekkie, ale mało ambitne. Przerost formy nad treścią. Nie tędy droga, Ellie.

Debiutanckie perełki: The Writer, Guns and Horses

6. DUFFY ROCKFERRY (2008) Debiutancki album Duffy znaczy dla mnie bardzo wiele (patrz – tytuł mojej strony). Rockferry” jest dla mnie synonimem otwarcia się na muzykę i poszukiwania nowych muzycznych lądów. Cenię brytyjski klimat tego albumu i zachwycam się nawiązywaniem do lat 60. Urody kompozycjom dodaje również specyficzny wokal Duffy. Jej następny krążek, “Endlessly”, wyprany jest z emocji i niezwykłego nastroju poprzednika. Przy bardziej popowych melodiach atut artystki – głos – bardziej irytuje niż fascynuje.

Debiutanckie perełki: Rockferry, Syrup & Honey

7. ARIANA GRANDE YOURS TRULY (2013) Zafascynowana muzyką Mariah Carey wokalistka zaprezentowała nam swoją wariancję na temat muzyki divy. Nie oglądała się na muzyczne trendy, lecz nagrała to, co jej w duszy gra. Ariana wydawała się być osobą z zupełnie innej bajki. Na ziemię sprowadziła ją płyta “My Everything”, która nastawiona była na szybki komercyjny sukces kosztem odpowiedniej stylistyki. Wprawdzie wciąż mamy tu pop wymieszany z r&b, ale brzmiący nowocześniej i… jakoś tak pusto.

Debiutanckie perełki: The Way, Tattooed Heart

8. JESSIE WARE DEVOTION (2012) Płyta, którą kupiłam w ciemno. Album jest spójny, utrzymany przez cały czas w tej samej popowo-soulowo-elektronicznej stylistyce. Zawiera porządną porcję dopracowanych, eleganckich kompozycji. Wydane w 2014 roku “Tough Love” jest przystępniejszym krążkiem oraz ma większą siłę przebicia niż lekko hermetyczne „Devotion”. Jest prostsze w odbiorze i nie potrzeba siedzieć nad nim zbyt długo, by dogrzebać się do wszystkich smaczków.

Debiutanckie perełki: Devotion, Night Light

9. GWEN STEFANI LOVE. ANGEL. MUSIC. BABY (2004) Przerwa w działalności popularnej w latach 90. grupy No Doubt dobrze zrobiła Gwen Stefani. Artystka mogła zająć się solową karierę, rozwijając nie tylko modową markę, ale i prezentując swoje własne kompozycje. Debiut to barwny krążek, łączący takie gatunki jak elektronika, pop, r&b, hip hop. Gwen ma niesamowitą wyobraźnię i dość specyficzny głos, który tylko podbija dobre wrażenie o piosenkach. Następca debiutu, “The Sweet Escape”, brzmi bardziej zachowawczo, choć wciąż różnorodnie. Jednak utwory, zamiast tworzyć genialną całość, w zestawie nieco się gryzą.

Debiutanckie perełki: Harajuku Girls, Bubble Pop Electric

10. HUGH LAURIE LET THEM TALK (2011) Czy aktor może być wyśmienitym muzykiem? Tak! Hugh Laurie jest tego najlepszym przykładem. Na debiucie sięgnął po bluesowe standardy, które w jego wykonaniu brzmią klasycznie i gwarantują nam wspaniałą podróż w czasie. Następca genialnego debiutu to “Didn’t It Rain” z 2013 roku. Nastrój albumu, jak i jego stylistyka nie odbiegają od “Let Them Talk”. Jedynym minusem jest… zbyt mała ilość Lauriego na jego płycie. Często sięga po instrumenty, zostawiając śpiewanie innym artystom. A szkoda, bo głos ma obłędny.

Debiutanckie perełki: Police Dog Blues, St. James Infirmary

11. BIRDY BIRDY (2011) W czasach, kiedy taka Jennifer Lopez chce brzmieć jak nastolatka, jest jeszcze miejsce dla osób, które cenią sobie dojrzałe brzmienie. Należy do nich Birdy, która w momencie nagrywania debiutu miała zaledwie piętnaście lat. Płyta ma melancholijny klimat, jest subtelna, refleksyjna. No i zawiera znakomite covery. Birdy odmłodziła się za sprawą “Fire Within” z 2013 roku. Jej drugi album zawierał już autorskie kompozycje, w których brakuje mi tego smutnego, ponurego nastroju wcześniejszych nagrań Brytyjki. Jest młodzieżowo i lekko.

Debiutanckie perełki: Skinny Love, People Help the People

12. ADELE 19 (2008) Prawidłowy odbiór drugiego studyjnego albumu Adele, “21”, zakłóciło mi niesamowite zamieszanie, jakie rozpoczęło się w okół skromnej Brytyjki. Wokalistki było za dużo, a dochodzące zewsząd dźwięki jej przebojów skutecznie mnie do nich zniechęciły. Dlatego też wolę jej debiutancką płytę, bo nie jest tak ogranym dziełem. Adele, nagrywając ten album w młodym wieku, dokładnie wiedziała, co chce osiągnąć. Dlatego też płyta “19” jest tak udana. Artystka zgrabnie połączyła popowe, soulowe czy bluesowe melodie ze swoim ogromnym wokalem.

Debiutanckie perełki: Hometown Glory, Right As Rain

13. MUMFORD & SONS SIGH NO MORE (2009) W debiutanckim albumie brytyjskiej folk rockowej grupy zakochałam się nadzwyczaj szybko. Po pierwszym-drugim przesłuchaniu już wiedziałam, że te brzmienia będą gościć w moich uszach długi czas. Płyta “Sigh No More” to album pięknych melodii, niezapomnianych emocji i mądrych tekstów. Jej następca, “Babel”, podoba mi się, niestety, mniej, choć styl Mumfordów i ich pasja do muzyki nie uległy zmianie. Mniej jednak na nowym krążku tak porywających numerów jak “Dust Bowl Dance” czy “Thistle and Weeds”.

Debiutanckie perełki: Dust Bowl Dance, Timshel

14. PUSSYCAT DOLLS PCD (2005) Nie mogę uwierzyć, że mija właśnie 10 lat od premiery tej płyty. Ani trochę się nie zestarzała. Uważam, że Pussycat Dolls były jednym z najlepszych girlsbandów w historii muzyki, choć przeszkadzać może nierówny podział ról w zespole. Najwięcej do wyśpiewania Nicole Scherzinger dostała również na “Doll Domination” z 2008 roku. Zarówno debiut, jak i następca, charakteryzują się dużą liczbą muzycznych inspiracji. Nie są to płyty utrzymane w jednym klimacie. Mimo wszystko większe wrażenie ta hybryda gatunków robi na debiucie.

Debiutanckie perełki: Buttons, Don’t Cha

15. ANNA CALVI ANNA CALVI (2011) Debiutancki album artystki jest jedną z tych płyt, o których ciężko zapomnieć. Jego mroczny, ciemny urok bardzo przypadł mi do gustu i nie raz staje się moją osobistą ścieżką dźwiękową na jesienne, pochmurne dni. Osnutemu podobną atmosferą krążkowi “One Breath” z 2013 roku do podobnej perfekcji zabrakło niewiele. Zaledwie kilku dodatkowych partii gitar elektrycznych, które tak podobały mi się na debiucie, by całość zyskała bardziej złowrogi charakter.

Debiutanckie perełki: Rider to the Sea, Morning Light

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *