Kiedy wydawała swój ostatni studyjny album (“Lotus”), wszyscy śpiewali piosenki Adele, Lady Gaga wciąż była na topie, Beyoncé nie wydawała płyt z zaskoczenia i nie prała publicznie rodzinnych brudów, nikt nie przypuszczał, że Rihanna da radę nagrać tak świetną płytę jak “Anti”, a wokalna kariera Ariany Grande dopiero raczkowała. Christina Aguilera jeszcze nigdy nie wystawiła cierpliwości swoich fanów na tak dużą próbę, zwlekając z premierą nowego wydawnictwa niemalże sześć lat. Wraca dziś w wersji sauté oraz celebruje wolność i niezależność.
Niezbyt się udała artystce druga dekada XXI wieku. “Bionic”, futurystyczna płyta z 2010 roku, mało przez kogo została zrozumiana, a jej następczyni przypominała zlepek przypadkowych kompozycji, które zarejestrowane zostały na szybko. Co jakiś czas pojawiały się także pojedyncze utwory (m.in. wzruszające “Say Something”, błyszczące “Telepathy”, społecznie zaangażowane “Change”). Z oddaniem w nasze ręce “Liberation” Xtina tak długo zwlekała, że niemalże do zera spadła moja ekscytacja przed premierą płyty. A potem wcisnęłam play i przypomniałam sobie, czemu lata temu Aguilera stała się moją ulubioną wokalistką.
Tytułowe oswobodzenie jest motywem przewodnim całego albumu. Nie wydaje mi się, by po premierze debiutanckiego albumu Christina mogła narzekać na brak artystycznej wolności (ilu wykonawców dałoby radę namówić swoje wytwórnie na tak szalony pomysł jak dwupłytowe retro wydawnictwo?). Na “Liberation” zrywa raczej z ograniczeniami, które przez ostanie lata miała w głowie.
Rozpoczęcie płyty jest niezwykle delikatne. Mówione, smyczkowe intro przynosi ukojenie, przechodząc w jeden z najbardziej zaskakujących momentów krążka – niemalże operowe “Searching for Maria”, które z kolei jest wprowadzeniem do nowoczesnego, bojowego nagrania “Maria”, w które wpleciono fragmenty “Maria (You Were the Only One)” młodego Michaela Jacksona. To mocna kompozycja, choć blednie przy blues rockowym “Sick of Sittin'”, będącym hołdem dla Janis Joplin. Swoim szorstkim wykonaniem Xtina tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest w stanie odnaleźć się w każdym gatunku. To najlepszy utwór na “Liberation”, ale przyznać trzeba, że konkurencję ma sporą. Chętnie sięgam po feministyczną power balladę “Fall in Line”, która przede wszystkim powala swoim wydźwiękiem – jej słowa nie pozostawiają obojętnym i sprawiają, że słuchaczowi (szczególnie płci żeńskiej) potrafi udzielić się gniew. Swą wrażliwszą stronę artystka pokazuje pięknym, harmonijnym “Twice”, które zasługuje na postawienie w jednym rzędzie z takimi balladami Amerykanki jak “Hurt” czy “You Lost Me”. Do moich ulubieńców należą także “Like I Do”, “Pipe”, “Right Moves” i interlude “I Don’t Need It Anymore”. Dwie pierwsze piosenki są kołyszącymi numerami utrzymanymi w stylistyce niespiesznego r&b. “Right Moves” zaskakuje swoimi zapożyczeniami z reggae, będąc kompozycją idealną na letnie wieczory. Zaś “I Don’t Need It Anymore” to prawdziwy soul. I tylko szkoda, że trwający zaledwie niecałą minutę.
Pozytywne wrażenie zostaje po zapoznaniu się z trzema pozostałymi balladami, choć przyznam, że “Masochist” lekko w połowie zaczyna wiać nudą. Szczególnie okazale wypada zamykające album “Unless It’s With You”, będące prostą, ale romantyczną wiadomością, jaką wokalistka zostawia swojemu ukochanemu, przekonując go, że chce się zestarzeć u jego boku. Najsłabszym punktem “Liberation” jest dziwaczny hip hopowy singiel “Accelerate”. To taki utwór, który albo od razu się pokocha, albo unika podczas każdego kolejnego przesłuchiwania płyty.
Przesadą byłoby stwierdzenie, iż Christina Aguilera w ostatnich latach zawiesiła sobie poprzeczkę jakoś bardzo wysoko. Chociaż “Lotus” z początku podobał mi się, dziś uznaję go za wypadek przy pracy i płytę, która miała podreperować gasnącą popularność artystki. Na coś się jednak ten krążek zdał – wokalistka przekonała się, że nie ma co gonić się z młodszymi na listach przebojów i lepiej skupić się na tworzeniu muzyki, która faktycznie gra w jej sercu i duszy. I właśnie taką otrzymaliśmy na “Liberation”. Czego chcieć więcej*?
Warto: Sick of Sittin’ & Twice & Like I Do
*koncertu w Polsce
Uwielbiam “Maria”, zdecydowanie jeden z moich ulubionych utworów. I wplecenie tego utworu Michaela Jacksona – cudo. Urzekło mnie to od pierwszego przesłuchania i z każdym przesłuchaniem kocham coraz bardziej 🙂
“Sick of Sittin'” mnie nie zachwyciło tak jak Ciebie. Jest spoko, jak puszczam całą płytę, to jej nie przełączam, ale nie włączam gdy słucham pojedynczych utworów 😉
“Fall in Line” pokochałam od razu, przede wszystkim ze względu na jej wydźwięk 🙂 Za to na płycie robi jeszcze wrażenie, jak najpierw przesłucha się te dziewczynki w “Dreamers”, a od razu po tym ten utwór. Za każdym razem wywołuje to we mnie masę emocji.
Do “Twice” musiałam się trochę przekonać. Od razu mi się spodobała, ale dopiero po premierze całej płyty odkryłam, jak cudowna jest ta ballada. I zgodzę się z Tobą, że to jedna z najlepszych w karierze Christiny.
“I don’t need it anymore” mnie trochę irytuje, “Like I do” nuży, a “Right moves”… miło się tego słucha, ale za chwilę o tym zapominam i za każdym przesłuchaniem płyty jestem zaskoczona: ooo, jest taka piosenka na tej płycie? Z resztą z “Like I do” mam podobnie, ale nie słucha mi się jej już tak przyjemnie 😉 I właśnie ten utwór uważam za jeden z najsłabszych utworów na płycie, bo w przeciwieństwie do Ciebie lubię “Accelerate”. Fakt, jest dziwaczny, ale jak dla mnie ma coś w sobie. Chociaż przyznam, że za pierwszym razem nie dalam rady przesłuchać jej do końca, za drugim też nie, dopiero za trzecim razem mnie oczarowało i miałam niezłą fazę, że słuchałam jej na okrągło 🙂
Ballady bardzo lubię, przede wszystkim trafiło do mnie “Deserve” (może ze względu na tekst). “Unless It’s With You” również jest bardzo fajne i chociaż również lubię “Masochist”, to chyba muszę przyznać Ci rację, że może trochę nużyć 😉
Niestety album nie jest bez wad, ale mimo to miło się go słucha w całości, chyba przede wszystkim dlatego, że słychać, że Christina nagrała, co chciała i włożyła w to swoje serce 🙂
Co do “Bionic” to ta płyta jest “trudna”. Znam ją 7(?) lat i do dziś pamiętam, jak ją dzięki Tobie przesłuchałam i w recenzji czepiałam się wielu rzeczy, ostatecznie oceniłam dość nisko. I jak mnie wciągnęło “Accelerate” naszło mnie, żeby wrócić do “Bionic” i polubiłam utwory, za którymi do tej pory nie przepadałam, których nie rozumiałam. Dziś oceniłabym ją wyżej. Po prostu potrzebowałam tylu lat, żeby ją docenić, a przyznam, że i tak nie przekonałam się do wszystkich utworów 😉
PS: W końcu recenzja płyty, którą znam, więc mogę się wypowiedzieć 😀
Dziękuję za taką długą wypowiedź 😀
Uwielbiam Sick of Sittin i uwaga… Accelerate. Dosyć spora rozbieżność 😉 Ogólnie płytę oceniam pozytywnie, dużo wyżej niż Lotus ale niżej niż chociażby Bionic.
Pozdrawiam, Namuzowana 😉
Nie jestem przekonany do tej płyty po jej pierwszym odsłuchu. Oczywiście znajdę bez problemu kilka singli, które mógłbym załączyć do swojej codziennej listy na Spotify, ale całościowo dla mnie to taki album na kilka razy i do zapomnienia. Jest po prostu znośnie. Mając na uwadze moją sympatie do Aguilery, muszę zrobić jeszcze dwa podejścia.
Pozdrawiam!
https://songarticles.wordpress.com/
Muszę w końcu przesłuchać tę płytę, bo jestem jej bardzo ciekawa, a póki co znam jedynie “Fall In Line”, które bardzo lubię.
Zapraszam na nowy wpis, tym razem pod nową nazwą – po-sluchaj.blogspot.com.
Pozdrawiam 🙂
Nawet mi się podobają nowe piosenki Christiny. Zapraszam na nowy post ania-solo.blogspot.com.
Naprawdę dobry album. Według mnie “Twice” jest nie do przebicia. Zdecydowanie najlepszy numer z całej stawki.
Nowy post, zapraszam
http://scarlett95songs.blogspot.com/
Chociaż odkąd pamiętam ciężko było mi się przekonać do twórczości Xtiny, ta płyta zdołała mnie zachwycić. Brzmi bardzo naturalnie i to w niej chyba najlepsze. Również spodobało mi się Sick of Sittin’. 🙂
Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis,
http://www.reckless-serenade.pl
Dla mnie jedna z najlepszych płyt tego roku.