#1061 Björk “Vespertine” (2001)

Twórczość pochodzącej z odległej Islandii wokalistki Björk od lat dostarcza mi wiele problemów. Doceniam, szanuję, ale jednocześnie odnoszę wrażenie, że czegoś jest w tym wszystkim za dużo. A nie lubię obcować z czymś, co podsumować można słowami przerost formy nad treścią. A właśnie takie momentami były trzy poprzednie krążki artystki, wszystkie wydane w latach 90. – “Debut”, “Post” i “Homogenic”. Długie miesiące trzymałam się od Björk z daleka, ale postanowiłam zanurkować w jej świecie ponownie.

I trafiłam do krainy, w której chcę zostać na dłużej. “Vespertine”, płyta, która miała swoją premierę pod koniec 2001 roku, jest niepodobna do poprzednich albumów islandzkiej artystki. Przy misz-maszach znanych z poprzedników, ta wypada bardzo odprężająco. I tak… domowo. Björk zaprasza nas bowiem do swojej sypialni, dzieląc się z nami intymnymi melodiami i nakreślonymi do nich miłosnymi, zmysłowymi historiami. A to wszystko w różnych odcieniach elektroniki.

Björk udało się coś niesamowitego – album “Vespertine” jest spójny i poraża minimalizmem, ale jednocześnie piosenki nie są swoimi kalkami. Co więcej gdy przysłuchamy się każdej uważnie, zdamy sobie sprawę, że ta skromność jest tylko pozorna. Artystka uchyla przed nami drzwi do swej kryjówki przy dźwiękach “Hidden Place” – przestrzennego nagrania, w którym największe wrażenie robią na mnie filmowe smyczki i tajemniczy chórek. W zupełnie inne klimaty celuje kameralne, glitchowe “Cocoon”. W śpiewie Islandki w tym kawałku jest coś niezwykle sensualnego. To zdecydowanie jeden z lepszych momentów albumu. Do moich pozostałych ulubieńców należą “Undo”, “Pagan Poetry”, “An Echo, a Stain” oraz “Heirloom”. Pierwszy z utworów zaskakuje swym ciepłem oraz bijącym z aranżacji i wokali spokojem. Więcej emocji i charakteru Björk przekazuje nam w dość głośnym “Pagan Poetry”, by w “An Echo a Stain” zaprezentować anemiczne wokale, tak cudownie współgrające z delikatnie złowrogą, niepokojącą melodią. “Heirloom” jest powrotem do wyraźniej zarysowanych bitów – tu akcentowanych przez perkusję.

Pozostałe kompozycje także trzymają poziom. Artystka proponuje nam takie utwory jak podnioślejsze, dziwnie rozedrgane “It’s Not Up to You”; instrumentalne, mroźne “Frosti” czy orkiestrowo-elektroniczną interpretację poematu E. E. Cumminga ukrytą pod szyldem “Sun in My Mouth”. “Vespertine” kusi nas także folktronicznym, przynoszącym spokój “Unison”; magiczną “Aurorą” oraz kołysanką “Harm of Will”.

Przede mną jeszcze kilka krążków Björk, ale nie wydaje mi się, by przeskoczyły “Vespertine”. To chyba takie dzieło, które tworzy się raz w życiu. Starannie wyważone, ale w tej swojej oszczędności dźwięków i emocji naprawdę wielkie. Finezyjne, eteryczne i zwiewne, ale jednocześnie zostające w pamięci. Björk jawi mi się tutaj jako taka zimowa królowa o chłodnym spojrzeniu lecz ciepłym sercu, zerkająca przez szybę na spadające płatki śniegu. W kilkunastu kompozycjach artystka zamknęła swą romantyczną baśń.

Warto: An Echo a Stain & Cocoon

2 Replies to “#1061 Björk “Vespertine” (2001)”

  1. Pięknie opisałaś to w ostatniej strofie tej recenzji.
    Ja już Vespertine znam od ponad dwóch lat i za pierwszym razem nic mi w pamięć nie zapadło, ale dziś kocham ten album mocno.
    I za każdym razem odkrywam coś nowego.
    Mam nadzieję, że jeszcze wiele pięknych chwil spędzisz przy tej muzyce.

  2. “Debut”, “Post” i “Homogenic” to kamienie milowe w elektronicznej muzyce popowej, dlatego ciężko mi przełknąć określanie ich mianem przerostu formy nad treścią. Wiele płyt by bez nich nie powstało, a Bjork naprawdę poszerzyła granice tego, co w muzyce wolno. “Vespertine” to z kolei inna bajka i cieszę się, że tylu osobom ten album się podoba, bo przy pierwszym przesłuchaniu wydaje się dosyć trudny 🙂

Odpowiedz na „BartekAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *