#1116 Toni Braxton “Spell My Name” (2020)

Kiedy w pierwszej połowie 2018 roku Toni Braxton oddawała w nasze ręce album “Sex & Cigarettes”, mało to przypuszczał, jak szybko będziemy mogli posłuchać jej kolejnej płyty. Ta ukazała się pod koniec tegorocznych wakacji i od razu udowodniła nam, w jak dobrej formie jest obecnie amerykańska wokalistka. I tak dobrze nie słuchało mi się jej od czasów “The Heat” sprzed dwudziestu lat.

Nowy krążek, “Spell My Name”, nie odbiega stylistycznie od tego, co prezentowała nam Braxton na poprzednim wydawnictwie. To nadal zabarwiony soulem rhythm’and’blues w dojrzałej, pozbawionej kokietowania odsłonie. Toni ponownie spotkała się w studiu z Babyfacem, Antonio Dixonem i Dapo Torimiro, którzy mieli wcale niemały wkład w powstanie “Sex & Cigarettes”. Sam Babyface jest dodatkowo postacią, bez której – nie bójmy się tego powiedzieć – kariera artystki w latach 90. nie nabrałaby takiego rozpędu.

Otwarcie  “Spell My Name” zaskakuje. Kompozycja “Dance” jest taka, jak jej tytuł – wyciąga na parkiety za sprawą swojego delikatnego dyskotekowego błysku. Takiego nagrania w swojej dyskografii Braxton jeszcze nie miała, ale cieszę się, że się na nie odważyła. Jest świeżo, jest inaczej. Pozostałe utwory celują w balladowe, nieobce Toni klimaty. Czasem jest nowocześniej, innym razem klasyczniej. Do pierwszej grupy bez wątpienia należy “Do It” z hip hopową, choć niezbyt potrzebną wstawką Missy Elliott. Mi jednak bardziej podoba się to, co artystka przygotowała u boku H.E.R. Vintage’owe, smyczkowe otwarcie ich “Gotta Move On” przeobraża się w równy numer wzbogacany gitarą, z którą prawie nie rozstaje się młodsza koleżanka po fachu. Bez dwóch zdań – ten duet to highlight tego krążka. Orkiestrowe motywy zmieszane z nieprzesadnie współczesnymi bitami charakteryzują także takie numery jak “Fallin'”, “O.V.E.Rr.” czy “Spell My Name”, którego rytmika nieco przypomina to, co Toni nagrywała w pierwszych latach nowego tysiąclecia.

“Un-Break My Heart” mało która spokojna piosenka jest w stanie przebić, ale podobają mi się dwie łzawe ballady, które wokalistka umieściła na nowej płycie. Fortepianowe “Happy Without Me”, w którym Braxton obserwuje, jak układa sobie życie jej były ukochany, ma w sobie sporo dramatyzmu. Nie ma tu jednak nic wyreżyserowanego. Toni wspaniale gra emocjami. Nieźle słucha się i głośniejszego “Saturday Night”.

Jeśli miałabym powiedzieć, co w r&b jest dla mnie najmniej interesujące, to z pewnością byłoby to niechętne wchodzenie we współpracę z żywymi instrumentami. Nie da się ukryć, że wiele kompozycji (szczególnie tych wydawanych przez debiutujące gwiazdki tej sceny) brzmi, jakby powstawały na laptopie w domowym zaciszu. Toni Braxton ma jednak spory budżet i na “Spell My Name” czuć ten pieniądz. Wokalistka zaprosiła do współpracy m.in. sekcję smyczkową, gitary i pianino. Nad całością nadal góruje jednak jej niski, zanurzony w smutku głos wyśpiewujący historie o złamanych sercach. I jest w tym tak samo przekonująca, jak na początku kariery. Kiedy obserwujemy, jak wiele gwiazd świecących pełnym blaskiem w latach 90. dziś ledwo grzeje, Braxton jest przykładem na to, że dobrą formę da się odbudować.

Warto: Gotta Move On & Happy Without Me

_____________

Toni BraxtonSecretsThe HeatSnowflakesMore Than a WomanLove, Marriage & DivorceSex & Cigarettes

One Reply to “#1116 Toni Braxton “Spell My Name” (2020)”

  1. Przesłuchałem we fragmentach, nie wiem czy całość wytrzymam, bo Toni od lat ma taki sam styl. Co prawda, tak jak piszesz, tym razem jest jakoś lepiej i sam fakt, że Toni nadal trzyma formę jest już sam w sobie na plus. Ale to raczej tylko w porównaniu z innymi soulowymi gwiazdami jej pokolenia.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *