#1170 Leonard Cohen “The Future” (1992)

Lata 80. dla kanadyjskiego wokalisty Leonarda Cohena były niesamowicie udaną dekadą. Wydał zaledwie dwa albumy, ale oba należą dziś do czołówki jego najważniejszych wydawnictw. “Various Positions” przyniosło przeboje “Dance Me to the End of Love” i nieśmiertelne “Hallelujah”. Zaś “I’m Your Man” było zaskakującym romansem z syntezatorami. Nic dziwnego, że każdy zadawał sobie pytanie, jaka będzie przyszłość wokalisty. Może właśnie stąd takie a nie inny tytuł jego następnego krążka.

Na “The Future”, pierwszej i zarazem ostatniej płycie Leonarda wydanej w ostatniej dekadzie XX wieku, Kanadyjczyk średnio ma ochotę na zastanawianie się, jaka będzie jego własna przyszłość. Bardziej interesuje go świat i kierunek, w jakim będzie podążał. Warto mieć na uwadze, iż w chwili, gdy Cohen gromadził materiał na nowy album, w różnych częściach globu dochodziło do historycznych wydarzeń. Dość wspomnieć upadek Muru Berlińskiego i jego następstwa. Nic już nie miało być takie samo.

“The Future” jest płytą wykonaną z rozmachem. W jej nagrywaniu brała udział cała rzesza producentów, sesyjnych muzyków i chórzystek. Przepych słychać już w pierwszej piosence, jaką jest kompozycja tytułowa. “The Future” jest żywym, barwnym utworem, w którym przewijają się odniesienia do religii, Stalina czy nawet jednego z seryjnych morderców. Mi jednak bardziej podoba się kolejna propozycja – “Waiting for the Miracle”. Nieco musicalowe, nieco tajemnicze nagranie jest tą piosenką na płycie, w której subtelne żeńskie chórki najbardziej mnie zachwycają. Lubię także knajpiane “Closing Time” (to chyba najbardziej imprezowy utwór w dyskografii artysty); maszerujące “Democracy” oraz zwyczajne urokliwe “Light as the Breeze”, które sunie leniwie przez siedem minut. Jednak każda z tych piosenek blednie przy “Anthem”. To niezwykle taktowne i podnoszące na duchu (refren!) nagranie jest jednym z moich ulubionych punktów twórczości Kanadyjczyka. Album dopełniają dwa średnio przekonujące covery (“Be for Real” i “Always”) oraz piękne, instrumentalne “Tacoma Trailer”. Taki punkt na zakończenie “The Future” był dobrym pomyłem. Możemy bowiem jeszcze przez chwilę pobyć w świecie malowanym przez Cohena, ale już bez otaczania się pesymistycznymi wizjami.

Pierwsza naprawdę dobrze sprzedająca się płyta Leonarda Cohena. Album, na którym każda z piosenek była gotowcem do wykorzystania w filmach i serialach. Artysta po tylu latach doczekał się należnej mu sławy i… z niej zrezygnował. Zamknął się w buddyjskim zakonie w okolicach Los Angeles, gdzie prowadził skromne życie, które upływało mu m.in. na medytacji i poszukiwaniu wewnętrznej harmonii, tak jakby potrzebował dojść do siebie po tematycznie cięższym wydawnictwie. I tyle go widzieliśmy w latach 90. Zostawił po sobie niezłą płytę, choć poprzednika nie udało mu się przeskoczyć.

Warto: Anthem & Light as the Breeze

____________

Songs of Leonard CohenSongs From the RoomSongs of Love and HateNew Skin for the Old CeremonyDeath of a Ladies’ ManRecent SongsVarious PositionsI’m Your Man

2 Replies to “#1170 Leonard Cohen “The Future” (1992)”

Odpowiedz na „KingaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *