Musiałem odkryć nowy fundament, odnaleźć coś już mi znanego. To było jak powrót do domu – mówił w wywiadach po premierze swojej szóstej studyjnej płyty kanadyjski wokalista i poeta Leonard Cohen, jeszcze bardziej odcinając się od wydanego w 1977 roku albumu “Death of a Ladies’ Man”. Krążkiem niezbyt ciekawie zatytułowanym “Recent Songs” odzyskał kontrolę nad swoją muzyką, tracąc jednocześnie stabilny rodzinny grunt. Końcówka lat 70. była więc dla Cohena słodko-gorzkim czasem. I taka też jest przybliżana dziś płyta.
Przy chaotycznym poprzedniku “Recent Songs” jest jak grzeczne dziecko, któremu nie w głowie wygłupy i szaleństwa. Po przeładowanym, głośnym i wielobarwnym “Death of a Ladies’ Man” Leonard “folkowy wokalista” Cohen postanowił wrócić do żywych i przypomnieć brzmienia, jakie zachwyciły słuchaczy przeszło dziesięć lat wcześniej na takich płytach jak “Songs of Leonard Cohen” czy “Songs From a Room”. Jednocześnie jednak Kanadyjczyk nie stał się kalką samego siebie.
“Recent Songs” otwiera ładna, choć przydługa kompozycja “The Guests”, która nakreśla nam stylistykę całego krążka. Akustycznym, folkowym melodiom towarzyszy subtelna gra innych instrumentów, a sam Cohen zaprasza do wspólnego śpiewania kobiecy chórek. W podobnie niespiesznym rytmie utrzymane są także takie utwory jak “The Window” oraz pochmurne “The Traitor”, o których powiedzieć można, iż są klasycznymi cohenowskimi balladami. Do innych spokojnych, lecz nieco ciekawszych punktów wydawnictwa należą m.in. mające potencjał by zostać świetną soft rockową balladą “Our Lady of Solitude”; romantyczne, nagrane przy udziale meksykańskiego zespołu “The Gypsy’s Wife” oraz delikatne, pościelowe “The Smokey Life”. Do grona moich ulubionych piosenek szybciej jednak trafiły “Humbled in Love” i “Came so Far for Beauty”. Pierwsza z nich charakteryzuje się powolną, bluesową aranżacją i wpadającym w ucho, zaśpiewanym przez Leonarda i jego towarzyszy niższymi głosami refrenem. “Came so Far for Beauty” czaruje prostą grą pianina i niewyreżyserowanymi, przepełnionymi żalem wokalizami Kanadyjczyka. Nie do końca zaś potrafię przekonać się do najżywszego momentu albumu – zaśpiewanego po francusku “The Lost Canadian (Un Canadien Errant)”. Utwór wygląda przestarzale a sam artysta brzmi irytująco.
Przeglądając zestawienia najpopularniejszych utworów 1979 roku w oczy od razu rzuca się trend – zatapiając się w “Heart of Glass” Blondie czy “I Will Survive” Glorii Gaynor słuchacze mieli ochotę na brzmienia nowoczesne i zachęcające do zabawy. Kompletnym przeciwieństwem takich klimatów jest płyta “Recent Songs”, która stawiała Leonarda Cohena na półce z reliktami przeszłości. O ile na “Death of a Ladies’ Man” działo się aż za dużo, tak na wydanym dwa lata później albumie w uszy od razu rzuca się muzyczna skromność, minimalizm i postawienie na proste aranżacje. Brakuje mi jednak na “Recent Songs” choć paru utworów, które mogłyby zyskać status legendarnych i trafić na półkę razem z m.in. “Famous Blue Raincoat”, “Bird on Wire” czy “Chelsea Hotel #2”. Jest lepiej niż poprzednio, ale pierwsze cztery krążki wciąż pozostają niedoścignione.
Warto: Humbled in Love & Came so Far for Beauty
Jakoś nigdy nie przepadałam i nie przepadam do dzisiaj za jego muzyką. Pozdrawiam i zapraszam na mój blog magda-tul.blogspot.com. Jeśli chcesz to możemy wzajemnie komentować swoje posty 🙂
Jako ścieżka do jakiegoś filmu lub serialu owszem – widziałbym taką muzykę w kilku znanych mi produkcjach, ale do słuchania na co dzień to już niestety nie dla mnie.
Pozdrawiam!
https://songarticles.wordpress.com/