#1208 St. Vincent “Daddy’s Home” (2021)

I signed autographs in the visitation room/Waitin’ for you the last time, inmate 502 śpiewa w tytułowej piosence z nowej płyty St. Vincent, kierując słowa do swojego ojca, który po dziesięciu latach opuścił więzienie, do którego trafił za przestępstwa finansowe. Gdy go skazali, Annie Clark wydawała swój drugi krążek “Actor” i dopiero czekała na wybuch sławy. W ciągu dziesięciu lat, które jej ojciec spędził za kratkami, ugruntowała swoją pozycję w panteonie najważniejszych alternatywnych wokalistek. Dziś każdy chce mieć jej autograf.

Gdybym miała wskazać jeden powód, dlaczego St. Vincent należy do grona najbardziej podziwianych przeze mnie artystek, z pewnością byłby to fakt, że tak naprawdę nie wiemy, jaką jest osobą. Każdy kolejny album zdaje się być inną maską przez nią zakładaną. I gdy już wydaje się, że Amerykanka znalazła swoje perfekcyjne brzmienie, ona wyskakuje za chwilę z czymś zupełnie innym. Takim zaskoczeniem było intensywne, electropopowo-glam rockowe “Masseduction” po sympatycznym, syntetycznym “St. Vincent” (wciąż najbardziej przystępna płyta w jej dyskografii). Taką samą niespodzianką jest retro “Daddy’s Home” po krążku, którym zawstydzała niejedną popową gwiazdkę marzącą o przebojach. Dziś Annie nie chce być już futurystyczną divą. Woli zerkać w przeszłość i zabierać nas na wycieczki do lat 70.

Delikatne echa poprzedniej płyty zdają się pobrzmiewać w otwierającym album nagraniu “Pay Your Way in Pain”, w którym glam rock spotyka funk. Sama piosenka (a konkretniej za sprawą zmodyfikowanych wokali Clark) nieco mnie jednak męczy i nie robi najlepszego wrażenia. Podobnie jak ciężki, bluesujący hymn powrotów nad ranem z imprez “Down and Out Downtown”. I gdy już lekki zawód zaczynał zastępować uczucie ekscytacji z racji ukazania się nowego wydawnictwa St. Vincent, na scenę wkroczyło “Daddy’s Home”. Z tą sceną to nie metafora, gdyż sama kompozycja (oparta na dźwiękach m.in. dęciaków i elektrycznego pianina) ma w sobie sporo z teatralnego przerysowania. Otworzyła też worek z najlepszymi punktami nowej płyty Clark. Zachwycają bowiem takie kawałki jak ospałe, rozmarzone “Live in the Dream” z gitarami, których nie powstydziliby się Pink Floyd; oddające hołd odważnym kobiecym postaciom świata kultury (m.in. Tori Amos i Ninie Simone) “The Melting of the Sun” z kapitalnymi wręcz chórkami oraz psychodeliczna ballada “The Laughting Man”, w której artystka wspomina swojego zmarłego przyjaciela.

Intrygującymi piosenkami są także ciepłe “My Baby Wants a Baby” oraz odprężające “…At the Holiday Party”. Obu słucha się przyjemnie, choć ich warstwa liryczna potrafi skłonić do zastanawiania się, co St. Vincent próbowała nam w nich przekazać. Ja pierwszą z nich odbieram jako brak zgody na nakładanie na kobiety presji – w tym przypadku na zostanie matką. Drugą zaś jako skrywanie się za sztucznym uśmiechem i próbę udawania przed bliskimi, że wszystko układa się świetnie. Na deser zostaje nam elegancka, ciemniejsza miniaturka “Candy Darling”, a po drodze natykamy się na żywszy, funkujący kawałek “Down” oraz łagodne “Somebody Like Me”, w którym oczarowały mnie chórki i prowadzenie przez Clark głosu w wyższe rejestry.

Powrót taty do domu to dla St. Vincent powód do powspominania wspólnych chwil sprzed odsiadki – a te, co wiemy z opowiadań Annie, upływały ojcu i córce na przesłuchiwaniu płyt z lat 70. W “Daddy’s Home” sporo więc tej nostalgii za tym, co minęło, oraz za tym, czego – z racji wieku – Amerykanka nie mogła doświadczyć a tym bardziej pamiętać. St. Vincent przy pomocy Jacka Antonoffa (swoją drogą niesamowite, z jaką łatwością muzyk odnajduje wspólny język z artystami, dla których produkuje) nie przygotowała kalki swoich ulubionych piosenek z lat 70. Raczej podpatrywała to, co robili m.in. Pink Floyd, David Bowie czy Stevie Wonder i tłumaczyła to na swój własny język, by nie zgubić po drodze indywidualnej muzycznej wrażliwości. Dla mnie “Daddy’s Home” nie przebija “Masseduction”, ale trudno nie zgodzić się z tym, że to mocny materiał.

Warto: Daddy’s Home & The Melting of the Sun & The Laughting Man

_______________

Marry MeActor Strange MercySt. VincentMasseduction

One Reply to “#1208 St. Vincent “Daddy’s Home” (2021)”

  1. Ciekawe połączenie klimatów, które trochę mi się skojarzyło z wczesnym Moloko. Utwór otwierający płytę trochę mnie zmęczył, jednak już “Down and Out Downtown” dostarczyło innych, dużo bardziej pozytywnych wrażeń. Wydaje mi się, że nie jest to płyta na jeden raz, trzeba się w niej rozsmakować, ale naprawdę warto.

    Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis 🙂

Odpowiedz na „BartekAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *