RECENZJA: BENEE “Lychee” (EP) (2022) (#1290)

Jakiś czas temu przedstawiałam wam wokalistkę, która rozpoznawalność zawdzięcza aplikacji TikTok. Wykonawców, który tym sposobem zdobywają coraz większą publiczność będzie coraz więcej, stąd niegłupie przekonanie, że apka ta jest dziś tym, czym niegdyś były MySpace i YouTube – trampoliną do sławy. Dziś podskakuje sobie na niej pochodząca z Nowej Zelandii Stella Rose Bennett.

W serwisach streamingowych na próżno szukać jednak Stelli Rose Bennett. Dwudziestodwuletnia artystka przyjęła pseudonim BENEE, pod którym działa od 2017 roku, kiedy to ukazał się jej debiutancki singiel “Tough Guy”. Jednak dopiero kompozycja “Supalonely” (feat. Gus Dapperton) chwyciła, a pomogła jej w tym… pandemia i ogólnoświatowy lockdown, gdy postawiliśmy na samotność. Stella wyprzedziła trendy, choć swoją najnowszą epką “Lychee” wielkiego kroku do przodu nie robi.

Tegoroczne wydawnictwo jest pierwszą nowością od nowozelandzkiej piosenkarki od czasów premiery albumu “Hey U X” w listopadzie 2020 roku. O ile na krążku znajdziemy kilka ciekawych kolaboracji (tak, BENEE naprawdę nagrywała z Grimes i Lily Allen), tak na “Lychee” jest pozostawiona sama sobie. Zaczyna od przyjemnego, zwiastującego lato “Beach Boy”, które jest chwytliwą, indie popową piosenką o młodzieżowym wydźwięku. A zarazem najlepszym momentem epki. Druga perełka czeka na szarym końcu. Disco-popowe, pełne elektronicznych efektów “Make You Sick” pokazuje nam BENEE z mniej słodkiej strony. Po drodze natykamy się na inne zwroty akcji – popowo-house’owe, mechaniczne “Soft Side” zastępuje słodkie “Hurt You, Gus”, w którym pastelowa elektronika miesza się z melancholijnym, lekko psychodelicznym dream popowym graniem; po flirtującym z najtisowym, gitarowym graniem “Never Ending” czekają na nas jazzujące “Marry Myself” w stylu Jorji Smith oraz przepełnione wrażliwością “Doesn’t Matter”, w którym wokalistka odsłania się przed słuchaczami jak nigdy wcześniej.

Poszczególne kompozycje Nowozelandki potrafią zrobić dobre wrażenie, choć w zestawie nie wypadają już tak interesująco. Epki “Lychee” słucha się łatwo i przyjemnie, jednak aż za często towarzyszy mi wrażenie, że więcej energii niż na kreowanie własnego stylu BENEE poświęciła na zastanawianie się, co podoba jej się w twórczości jej ulubionych artystów. Nie jest to pokaz siły, ale mimo wszystko pewna ciekawość zostaje, jak potoczą się dalsze losy wokalistki. Oby nie została jedną z wielu one hit wonder.

Warto: Beach Boy & Make You Sick

One Reply to “RECENZJA: BENEE “Lychee” (EP) (2022) (#1290)”

  1. Fajna EP-ka, ale album zrobił na mnie większe wrażenie. Podobają mi się “Hurt You, Gus” i “Make You Sick”, chociaż mogłoby być trochę krótsze.
    Pozdrawiam. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *