RECENZJA: Megan Thee Stallion “Traumazine” (2022) (#1330)

Przeszło trzydzieści milionów słuchaczy w serwisie Spotify i dwa numery jeden na amerykańskiej liście magazynu Billboard – Megan Thee Stallion ma za sobą udane dwa lata. Singiel “Savage”, do którego dograła się sama Beyoncé po drugiej stronie Oceanu święcił triumfy w 2020 roku, a kilka miesięcy później w atmosferze skandalu wylansowany został kawałek “WAP” z Cardi B. Nic więc dziwnego, że w branży ciężko o gorętsze kobiece nazwisko na hip hopowej scenie.

Moja przygoda z twórczością Megan Jovon Ruth Pete (jak naprawdę nazywa się raperka) nie należy do najdłuższych. Znałam kilka featów, w których się udzielała (chociażby niepotrzebny remix “34+35” Ariany Grande), a także sięgnęłam po jej debiutancki album “Good News”, jednak daleka byłam od niesienia dobrych wiadomości na temat tego, z czym miałam właśnie do czynienia. I pewnie na tym moje i Megan drogi by się rozeszły, gdyby nie grafika zdobiąca jej gorący jeszcze krążek “Traumazine”. Prezentująca wachlarz emocji raperka obiecywała, że i jej premierowe piosenki mają dostarczyć sporo wrażeń.

A jest w czym się zagłębiać, gdyż kolejny raz Megan Thee Stallion umieściła na swoim krążku pokaźną liczbę piosenek. Kolejny raz daje także pole do popisu swoim licznym znajomym. Chociaż nie przepadam za ciastkami, rzuciłam się na “Sweetest Pie” z Dua Lipą. Przywołujące echa disco popowego albumu “Future Nostalgia” nagranie mocno jednak nudzi. A ja kolejny raz przekonuję się, że posiadanie Duy na featuringu nie jest gwarancją sukcesu. Mając na uwadze kobiece duety lepiej zwrócić się w kierunku wzbogacanego horrorowymi odgłosami “Scary” (feat. Rico Nasty) czy rhythm’and’bluesowego, romantycznego “Consistency” (feat. Jhené Aiko). Podobnie lekką, delikatnie funkującą piosenką jest “Star” z Luckym Dayem, podczas gdy reszta kolaboracji celuje w ciemniejsze, surowsze bity. Szczególnie polecam solidne “Pressurelicious” (feat. Future) oraz podbite pewnym dramatyzmem “Ungrateful” (feat. Key Glock).

Drugą połowę “Traumazine” wypełniają solowe popisy Megan Thee Stallion. Świetnym nagraniem jest nerwowe, trapowe, wzbogacane niemalże gotyckimi dźwiękami pianina “NDA”. Na przeciwnym biegunie ląduje “Her”, które zachęca do zabawy swoimi house’owymi inspiracjami. Na popowo-hip hopową modłę przygotowano wzdychające “Red Wine” oraz szczere “Anxiety”. “Plan B” jest zaś utworem najmocniej podkreślającym zainteresowanie Megan najtisową hip hopową sceną. Taki kawałek w połowie lat 90. mogła zaserwować nam Lil Kim. Album dopełniają kompozycje dobre (m.in. “Not Nice”, “Ms. Nasty”), choć nieszczególnie wyróżniające się z tłumu.

O ile płycie “Good News” brakowało charakteru, tak na “Traumazine” Megan Thee Stallion udowadnia, że charyzmą mogłaby obdzielić kilka koleżanek po fachu. Jej tegoroczne dzieło jest albumem kompleksowym i masywnym. Czas przy nim leci bardzo szybko, a spędzić go można chociażby na liczeniu, ile razy słowo bitch pada w każdej z piosenek. Zapewniam, że sporo. Obok niego zbudowane są jednak historie o sławie i jej cieniach, stresie, zazdrości czy zwykłej zawiści. Osoby nieprzekonane do współczesnego hip hopu po lekturze “Traumazine” zdania raczej nie zmienią, ale nie sposób nie docenić warsztatu Megan i jej kapitalnej dykcji. Zostawia w tyle raperki pokroju Nicki Minaj czy Cardi B.

Warto: Pressurelicious & NDA & Plan B

2 Replies to “RECENZJA: Megan Thee Stallion “Traumazine” (2022) (#1330)”

  1. Megan kojarzę tylko z WAP. Jakiś mały płomyk ciekawości we mnie tkwił, szczególnie że go polecasz, jednak po przesłuchaniu załączonych 30-sekundowych fragmentów już mi się odechciało. 😛 Ale nie mówię, że nigdy.
    U mnie nowy wpis, zapraszam i pozdrawiam. 🙂

  2. Spodobało mi się “Star”, nie wiem jednak czy mam ochotę na prawie całą godzinę takiej muzyki. Brzmi dobrze, serio, ale ja już chyba na zawsze zostanę fanem Missy Elliott 😉

    Pozdrawiam i zapraszam na nowy wpis 🙂

Odpowiedz na „SzafiraAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *