RECENZJA: SZA “SOS” (2022) (#1355)

Wraz z ukazaniem się albumu “CTRL” narodziła się nowa gwiazda na rhythm’and’bluesowej scenie. Solána Imani Rowe, przedstawiająca nam się jako SZA, szybko mogła jednak zgasnąć, gdy przestała otrzymywać wsparcie od swojej wytwórni płytowej. O następcy debiutanckiego krążka mówiła już dawno, lecz dopiero teraz udało jej się doprowadzić ten projekt do końca. Sponad wielkiej wody SZA wysyła do nas sygnał S.O.S., choć to w  niebezpieczeństwie są jej rywalki.

Chociaż w ostatnich latach Solána nie dzieliła się z nami wieloma własnymi nagraniami, obecna była w piosenkach innych artystów, którzy w danej chwili byli na topie. Słyszeć ją więc można było u Maroon 5 (“What Lovers Do”), Cardi B (“I Do”), Megan Thee Stallion (“Freaky Girls”) czy Doja Cat (“Kiss Me More”). Przymiarki do drugiego albumu zaczęła robić już w 2020 roku, gdy ujawniła singiel “Good Days”. Aby zrekompensować fanom pięcioletnią lukę między płytami oraz by jak najdokładniej poopowiadać o swoim życiu zdecydowała się na wydawnictwo składające się z dwudziestu trzech kompozycji. Szaleństwo.

Na granicy dobiegającego z dystansu rapu i śpiewu oraz w towarzystwie nienarzucającej się aranżacji rozpoczyna SZA swoją opowieść w intrze “SOS”. I cried and cried/Said what’s on my mind śpiewa nam Amerykanka dając znać, że tak osobistych piosenek jeszcze od niej nie otrzymaliśmy. Z tak pokaźnego zbioru łatwo wyciągnąć te, które podobać się mogą najbardziej. Do moich ulubieńców należą mianowicie “Kill Bill”, “Low”, “Smoking on My Ex Pack”, “Good Days” oraz “Nobody Gets Me”. Pierwsza z nich balansuje między alt r&b a kołyszącym popem będąc rozmarzoną opowieścią o… krwawej zemście na byłym chłopaku. “Low” to SZA zerkająca na trapowe patenty, a “Smoking on My Ex Pack” na hip hop. “Good Days” i “Nobody Gets Me” są zaś emocjonalnymi wycieczkami w stronę r&b bazującego na akustycznych motywach. Szczególnie druga z kompozycji zachwyca – tak emocjonalna wokalistka jeszcze nie była.

Swoje znajomości w branży artystka podkreśla i w nowych utworach. Może i obecność przedstawicieli współczesnej hip hopowej sceny niezbyt tu zaskakuje (“Used” feat. Don Toliver; delikatne “Open Arms” feat. Travis Scott), ale już pojawienie się Phoebe Bridgers czy zmarłego niemalże dwie dekady temu Ol’ Dirty Bastard już jak najbardziej tak. Amerykańska wokalistka udziela się w znikającym, plumkającym “Ghost in the Machine”. Lepiej wypada “Forgiveless”, do którego doklejono partie rapera z nagrania “The Stomp” oraz sample z… “Hidden Place” Björk. Zgrabne oddanie hołdu latom 90. Z pozostałej, wciąż pokaźniej, listy kompozycji wyróżniają się minimalistyczne, gospelowe “Blind”; pościelowe “Snooze”; soulujące “Gone Girl” oraz synth-rhythm’and’bluesowe “I Hate U”. Najbardziej jednak szokuje “F2F”, w którym SZA bawi się w punk rocka. Jest w tym coś interesującego, lecz jednocześnie wokalistka bardziej odpowiada mi w łagodniejszych brzmieniach, przez co regularnie kawałek ten zdarza mi się pomijać.

Przesadziłabym, gdybym napisała, że z wielką niecierpliwością wypatrywałam drugiego albumu SZA. Owszem, wokalistka już od momentu, gdy usłyszałam ją w “Consideration” Rihanny sprawiła, że w nią uwierzyłam, lecz z czasem moje zaciekawienie opadło, a uwaga przeniosła się na takie debiutantki na scenie r&b jak Summer Walker czy Kiana Lede. “SOS” jest powrotem bardzo solidnym. SZA ponownie stara się przekonać nas, że jest otwarta na eksperymenty i czasem nawet nietypowe dla niej dźwięki. Jak zwykle sporo w jej utworach kobiecości i wrażliwości, która przenikają się z niezwykłą siłą. Zabrakło mi jednak umiejętności utrzymania na sobie wciąż takiej samej uwagi. Ona co chwilę odpływa i wraca. Dwadzieścia trzy piosenki to zdecydowanie za dużo, ale doceniam pracowitość artystki.

Warto: Kill Bill & Nobody Gets Me & Low

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *