RECENZJA: Melanie C “Beautiful Intentions” (2005) (#1362)

Melanie C, ex-Spice Girl, nie miała powodów by rozpaczać po rozstaniu z koleżankami z zespołu. Gdy w 2000 roku girlsband się rozpadł, ona miała już na koncie debiutancki album “Northern Star”, który przyniósł takie przeboje jak “I Turn to You” i “Never Be the Same Again”. Melanie wciąż jednak była na samym początku poszukiwania swojego muzycznego stylu.

On powoli krystalizował się na krążku “Reason”, który ukazał się cztery lata po solowym debiucie. Spójniejsza niż poprzednik płyta przedstawiała nam Brytyjkę jako artystkę zainteresowaną rockowymi melodiami. Mając jednak zobowiązania wynikające z kontraktu z dużą wytwórnią uwzględnić musiała zainteresowania szarego Kowalskiego, który chętniej widziałby Melanie C w roli pop gwiazdy na miarę nowego tysiąclecia. Miarka przebrała się podczas prac nad  “Beautiful Intensions”. Chisholm opuściła Virgin Records i została właścicielką własnego labelu. Teraz nikt nie mógł powstrzymać jej przed realizacją dźwiękowych marzeń.

2005 rok – moment ukazania się “Beautiful Intensions” – to rok, w którym stałam się osobą o większej muzycznej świadomości. I chociaż pamiętam niewiele przebojów z tamtych dwunastu miesięcy, “First Day of My Life” Melanie C rozpoznam o każdej porze dnia i nocy. Otwierająca album wokalistki piosenka budzi we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony to zgrabna popowa balladka, z drugiej nieco razi jej ckliwość i sentymentalizm. Dużo lepiej wypadają inne spokojniejsze kawałki – zaaranżowane na pianino “Better Alone”; delikatnie elektroniczne “Good Girl” czy w końcu chłodne, mroczniejsze “You’ll Get Yours”. Jedynie baśniowemu “Here and Now” nie udało się mnie do siebie przekonać. Jest w tym utworze coś sztucznego.

Większą część “Beautiful Intensions” wypełniają jednak pop rockowe hymny, których zadaniem było porwać do zabawy zgromadzoną na koncertach publikę. Jest więc głośno, zaczepnie i niejeden refren po tej przejażdżce błąkać się może potem po głowie. Z tego pokaźnego zbioru nagrań ja zabieram dla siebie amerykańskie “Last Night on Earth”; muśnięte jazgotliwymi smyczkami “You Will See” (00’s style pełną gębą) oraz nerwowe “Take Your Pleasure”. Do ucha szybko wpadają tytułowa piosenka oraz gitarowe “Next Best Superstar”.

W 2005 roku pokochaliśmy rockowe dziewczyny. Nie zdążył opaść kurz po premierze “Under My Skin” Avril Lavigne, niezapomniane kawałki zaprezentowała Kelly Clarkson, słuchało się Ashlee Simpson, a Paramore dowodzone przez Hayley Williams wydawało debiutancki album. Melanie C ze swoim “Beautiful Intensions” wielkiej furory nie zrobiła (wyłączając singiel “First Day of My Life”), choć przygotowała album bardzo jej. Melodie tworzone przez nie tylko (w wielu kawałkach przewijają się smyczki) rockowe instrumentarium świetnie scalają się ze specyficznym głosem ex-Spice Girl, która w nowych piosenkach wylewała swoje frustracje na mężczyzn i show biznes. Nie jest to wielka płyta, ale miło przywołuje klimat tamtych lat.

Warto: You’ll Get Yours & Last Night on Earth

____________

Northern StarReason

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *