RECENZJA: Gretel Hänlyn “Head of the Love Club” (EP) (2023) (#1378)

Gdy Gretel Hänlyn – a właściwie Madeleine Haenlein – nagrywała swoją debiutancką epkę “Slugeye”, wiedziała tylko, że z muzyką chce związać swoje życie. Dwa lata później urodzona w Londynie wokalistka ma już grupkę słuchaczy, pierwsze sceniczne doświadczenia oraz wyraźniejszą wizję odnośnie własnej twórczości. Próbuje nas o tym przekonać swoim kolejnym mini albumem – “Head of the Love Club”.

W jednej z notatek prasowych opublikowanych przed pewnym festiwalem Madeleine określa samą siebie jako osobę, która od dawna jest na diecie złożonej z kompozycji Nicka Cave’a. W gronie swoich muzycznych inspiracji wymienia nie tylko australijską legendę, ale i Nirvanę, Tima Buckley’a, Wolf Alice oraz PJ Harvey. Sporo to mówi nam o brzmieniu, jakie upodobała sobie Brytyjka.

Gitarowe rozpoczęcie płyty, “Dry Me”, to wspomnienie po alternatywnym rocku lat 90. Podoba mi się sposób, w jaki Hänlyn gra swoim głosem w tym numerze, chętnie prowadząc go w niższe rejestry. Sam utwór jest dość grzeczny i sprawiający wrażenie, że ktoś stawia nogę na hamulcu by za bardzo nie odlecieć. Pedał gazu wciśnięty został w miksującym elektroniczne i punkowe motywy “Drive”, a tę żywiołową jazdę kontynuujemy przy dźwiękach brudnego “King of Nothing”. Jeśli podoba wam się to, co robią Wet Leg, druga z piosenek jest dla was.

Żartem – w dobrym tego słowa znaczeniu – jest indie popowe “Wiggy”, którego tekst Gretel poświęciła refleksjom nad byciu… kotem. Utwór nieco rozluźnia przed powolnym, gotyckim “Little Vampire”, w którym odnajduję tajemnicę godną nagrań z “White Chalk” PJ Harvey, oraz cięższym, mrocznym “The Head of the Love Club”. Obie kompozycje należą do mojej albumowej czołówki. Także i końcówka epki zostawia po sobie dobre wspomnienie. “Easy Peeler” zaskakuje delikatnymi, miękkimi wokalami artystki, zaś “Today (Can’t Help but Cry)” jest energicznym, indie popowym numerem o – jak na standardy Gretel – optymistycznym wydźwięku.

Za Gretel Hänlyn już dwa wydawnicze podejścia i przyznać szczerze muszę, że tegoroczna epka, “Head of the Love Club”, jest sporym krokiem w przód. Czy w dobrym kierunku? Ciężko stwierdzić, gdyż na ośmiotrackowy krążek wokalistka podrzuciła sporo różnych pomysłów. Potencjał tkwi w niej spory, choć brakuje jej jeszcze umiejętności zatrzymania na sobie naszej uwagi na dłuższy czas i budowania piosenek słowem czy dźwiękiem w taki sposób, byśmy z każdą sekundą zastanawiali się, dokąd nas zaprowadzi – właśnie to mogłaby podebrać od swoich idoli.

Warto: Little Vampire & The Head of the Love Club

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *