RECENZJA: Bebe Rexha “Bebe” (2023) (#1393)

Maj 2021. Albańska (lecz wychowująca się w Stanach Zjednoczonych) wokalistka Bebe Rexha wydaje swój drugi studyjny album “Better Mistakes”, który do dziś kojarzy mi się z ciepłymi, słonecznymi dniami, które spędzałam na rowerowych wycieczkach. Dwa lata później, niemalże w tym samym czasie, artystka serwuje nam kolejny krążek. Rower wprawdzie do sezonu jeszcze nie gotowy, ale na fali miłych wspomnień sięgnęłam po nowość od Rexhy.

Płyta “Better Mistakes” była jednym z moich większych zaskoczeń. Alergicznie reagowałam dotąd na twórczość Bebe (i kolaboracje, w których tak chętnie się udziela), a tu dostałam porcję może niezbyt ambitnej (takiej nikt w końcu od Albanki nie wymaga), ale za to po prostu przebojowej i sympatycznej popowej muzyki w sam raz na lato. Poprzeczka zawisła więc wysoko. Podobnie jak moje oczekiwania. A, jak powszechnie wiadomo, rzadko kiedy pokrywają się one z rzeczywistością. “Bebe” jest tego idealnym przykładem.

Jak to miało miejsce na “Better Mistakes”, także i nowy krążek artystki nie mógł obejść się bez chociaż kilku duetów. Tym razem u boku Bebe widzimy legendy swoich gatunków. W funkującym, euforycznym “Satellite” udziela się sam Snoop Dogg. Niespieszne nagranie country “Seasons” to efekt współpracy z Dolly Parton – niestety dość przewidywalny. Jeszcze mniejszą sympatią darzę “I’m Good (Blue)”, za produkcję którego odpowiada David Guetta. Ten ciężki EDM kawałek byłby niczym gdyby nie sample z “Blue (Da Ba Dee)” Eiffel 65. Ale może niech zostaną one w latach 90. Tym bardziej, że sama Rexha ma lepsze pomysły na poderwanie nas do tańca.

Może dance popowe “Visions (Don’t Go)” o lekko wyczuwalnym smutku w głosie wokalistki, nie zapadające w pamięć “When It Rains” czy flirtujące z euro popem “Call on Me” nie należą do piosenek zbytnio przeze mnie lubianych, ale już ejtisowe, synth popowe “I’m Not High, I’m in Love” i “Blue Moon” to kawał dobrego popowego grania. Szczególnie pierwsza z kompozycji z tymi swoimi smyczkami robi świetne wrażenie będąc istnym bangerem. Smacznie brzmią miksujące pop, disco i funk “Heart Wants What It Wants” oraz retro “Miracle Man”, w którym lubię najbardziej te fragmenty, gdy Bebe brzmi delikatnie i dziewczęco. Na płycie nie zabrakło także miejsca dla ballady. Ten segment z klasą reprezentuje surowe “Born Again”, w którym najwyraźniej wyczuć można naturalną chrypkę w głosie Rexhy.

Sama Bebe Rexha ogłasza swój nowy album jako najbardziej artystyczny projekt w swojej karierze, a ja do końca nie wiem, o co jej chodzi. Nie odbieram “Bebe” jako płyty mającej zmienić nasze postrzeganie muzyki pop. To raczej krążek do bólu bezpieczny, choć posiadający kilka momentów, gdy powiedzieć można, iż Albanka robi małe kroki do przodu. Wciąż to jednak za mało, by określać ją można było mianem jednej z najważniejszych przedstawicielek popowej sceny ostatnich lat. Nie ważne, ilu słuchaczy udałoby się jej zgromadzić w Spotify, to nadal za mało, by konkurować z takimi gwiazdami jak Dua Lipa czy Miley Cyrus.

Warto: I’m Not High, I’m in Love & Heart Wants What It Wants

___________________

All Your Fault: Pt. 1Better Mistakes

One Reply to “RECENZJA: Bebe Rexha “Bebe” (2023) (#1393)”

  1. Byłam trochę ciekawa tego albumu, bo po estetyce teledysku do “Heart Wants What It Wants” i fantastycznej fryzurze Rexhy pomyślałam, że może będą jakieś retro brzmienia, ale chyba niewiele ich jest skoro są piosenki z Guettą czy Snoop Doggiem. 😛 Na razie krążek wciąż jest w mojej muzycznej poczekalni.
    Pozdrawiam. 🙂

Odpowiedz na „SzafiraAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *