RECENZJA: Kesha “Gag Order” (2023) (#1396)

Karierę amerykańskiej wokalistki Keshy Sebert podzielić można na dwa etapy. Pierwszy, jeszcze ze znaczkiem dolara w jej pseudonimie, to czas elektropopowych nagrań, które zdążyły się już zestarzeć. Drugi, zapoczątkowany płytą “Rainbow”, to moment uzyskania artystycznej wolności i postawienie na onieśmielającą nieraz szczerość. Tytułem nowej płyty artystka komunikuje o nałożonym na nią obowiązku milczenia. I jak zwykle nic sobie z nakazów nie robi.

Chociaż muzyka Keshy jest mi znana od momentu ukazania się przeboju “Tik Tok”, dopiero płyta “Rainbow” sprawiła, że wzięłam tę dziewczynę na poważnie. To krążek nagrany po ciężkich przeżyciach. Szczery, naturalny, ludzki. Wydane chwilę przed pandemią “High Road” brzmiało zaś jak składanka. Nie tylko dźwięków, ale i emocji przekazywanych przez Sebert. Gdy już wydawało mi się, że Amerykanka oczyściła głowę, ona wyskoczyła z płytą, która jest jeszcze cięższa i trudniejsza w odbiorze.

“Something to Believe In” pełne dark electro bitów rozpoczyna przygodę z “Gag Order” wibrując i wprowadzając w klimat wydawnictwa, na którym nowoczesne brzmienia spotykają ponadczasowe melodie. Do pierwszej grupy należą chociażby takie nagrania jak “Eat the Acid”, “Only Love Can Save Us Now”, “The Drama” oraz “Peace & Quiet”. Pierwszy z utworów to mój ulubiony moment albumu. Harmonijna, psychodeliczna kompozycja o duchowym przebudzeniu intryguje wykonaniem. Kesha brzmi nieobecnie i śpiewa z obojętnością, co pasuje jak ulał do tego chłodnego kawałka. Bardziej artystka angażuje się w euforyczne “Only Love Can Save Us Now”, w którym elektronika spotyka elementy country i gospel. Synth popowe “The Drama” jest zaś najdziwniejszym numerem na “Gag Order” – wystarczy zerknąć na dość długą końcówkę, w której udzielają się… koty wokalistki. Jedynie “Peace & Quiet” nie przypadło mi do gustu, będąc piosenką zwyczajną i zbyt szczodrze potraktowaną autotunem.

Druga część płyty skrywa sporo ballad. Dwie z nich szczególnie mocno mnie uderzyły i poruszyły.  Art popowe, szorstkie “Fine Line” jest historią o sądowej walce, jaką Kesha toczy od lat z producentem, który ją wykorzystał. Piosenka pełna jest mocnych wyznań typu All the doctors and lawyers cut the tongue outta my mouth, po których rośnie mój szacunek do Amerykanki i podziw do siły, jaką w sobie odnalazła. Pięknie wybrzmiewa i akustyczne “Happy”, w którym Sebert śpiewa o tym, że po prostu chce być szczęśliwa. A ja mogę podpisać się pod jej marzeniami obiema rękami. W podobne gitarowe tony uderza prościutkie “Living in My Head”. Minimalistyczną produkcją charakteryzuje się “All I Need Is You”, zaś w “Hate Me Harder” Kesha zalicza występ przy akompaniamencie pianina.

“Gag Order” Keshy jest płytą, jakiej po wokalistce kompletnie nie oczekiwałam, a jaka sprawiła mi ostatecznie dużo radości. Choć może to słowo w kontekście wyśpiewywanych przez wokalistkę słów nie jest zbyt fortunne. Po lekturze jej nowych utworów wydaje mi się, że artystka jest jeszcze o kilka przecznic od znalezienia szczęścia. Sporo tu bowiem o depresji, myślach samobójczych, negatywnych komentarzach czy zwykłym smutku. Przekłada się to na płytę niezwykle szczerą i momentami aż niewygodną. Przeszło dekadę temu Kesha serwowała wakacyjne hymny. Dziś jej nowości wpisują się raczej w klimat jesiennej melancholii. I brzmią niesamowicie.

Warto: Eat the Acid & Happy & Fine Line

____________

Animal Cannibal Warrior Rainbow High Road

One Reply to “RECENZJA: Kesha “Gag Order” (2023) (#1396)”

  1. Jest to pierwszy album Keshy z którym mam styczność, zachęciło mnie nazwisko Ricka Rubina w creditsach. Na razie osłuchuję się z materiałem i rzeczywiście jest to ciężki kaliber. “Rainbow” i “High Road” muszę sobie nadrobić. Ale okazało się, że moje przypuszczenia, że słyszę jakieś miauczenie w jednej z piosenek okazały się słuszne. 😀
    Pozdrawiam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *