Relacja z koncertu The National

Tych koncertów mogło wcale nie być. Zmagający się z depresją lider formacji The National, Matt Berninger, przez długi czas czuł blokadę twórczą i nie miał ochoty na występy przed publicznością. Ostatecznie stanął na nogi i do Europy zespół dowiózł nie tylko piosenki z wydanej na wiosnę płyty “First Two Pages of Frankenstein”, ale i jej wydanego z zaskoczenia następcy, “Laugh Track”.


Polska tym razem została pominięta przez grupę podczas układania europejskiego rozkładu jazdy, ale wykorzystałam szybki dojazd do stolicy Niemiec i postanowiłam zjawić się w Berlinie na swoim pierwszym (i, mam nadzieję, nie ostatnim) występie The National. Fanką kapeli jestem od momentu ukazania się albumu “Trouble Will Find Me”, lecz dotychczasowe koncerty Amerykanów w Polsce mi po prostu uciekały. Idąc za słowami, że trzeba kiedyś spełniać własne marzenia, od początku roku posiadałam bilet na berliński występ. I chociaż zawsze wydawało mi się, że The National to zespół średnio znany, wypełniona po brzegi (sold out!) Max-Schmeling-Halle i tysiące entuzjastów twórczości formacji sprawił, że zmieniłam zdanie.

Don’t make this any harder/Everybody’s waiting smutno śpiewa Berninger w utworze “Once Upon a Poolside”, który rozpoczynała koncert. Przygaszone nagranie o wypaleniu przywitane zostało przez nas ciszą, która nie zapadła już do końca występu. A i sam Matt udowodnił, że po problemach nie ma już ani śladu, zarażając wszystkich dookoła swoją energią, chętnie schodząc pod barierki oddzielające publiczność od sceny, czy nawet wskakując w tłum. Jego technicy mieli ręce pełne roboty by dopilnować kabla od mikrofonu.

Chętnie przed koncertami korzystam z baz danych zawartych na stronie setlist.fm, lecz w przypadku The National nie jest to narzędzie zbyt wiarygodne. Grupa lubi zaskakiwać fanów i żonglować tytułami wykonywanych na żywo kompozycji. Ma w końcu duże pole do popisu – z dziesięciu studyjnych albumów można przygotować niewiarygodny zestaw piosenek. Ten dedykowany berlińskiemu występowi przełożył się na dwie i pół godziny rewelacyjnego show. Masę radości sprawiło mi usłyszenie na żywo numerów, które uwielbiam od lat – mowa tu chociażby o “Demons”, “Pink Rabbits”, “Fake Empire” czy “England”, które ostatnio odkryłam na nowo. Świetną sprawą było przypomnienie sobie “Cherry Tree”, agresywnego “Mr. November” czy elektronicznego “The System Only Dreams in Total Darkness”. Nie mniejszą uwagą obdarzona została gorąca jeszcze płyta “Laugh Track”, z której wybrzmiało nagranie tytułowe, a także takie piosenki jak “Turn Off the House”, “Space Invader” oraz kolosalne “Smoke Detector”. Na sam koniec The National zostawili utwór, który obrósł już legendą – przeszywająca na wylot ballada “Vanderyle Crybaby Geeks” jest bowiem numerem, który Berninger zostawia do chóralnego odśpiewania publiczności. Ciarki gwarantowane.

Zobaczyć na żywo zespół, który przed dekadą mnie w pewien sposób ukształtował to wielka sprawa. A zobaczyć go w tak rewelacyjnej formie to już w ogóle coś pięknego i niezwykle poruszającego. The National udało się sprawić, że przez ponad dwie godziny nie liczyło się nic poza tymi piosenkami.

SETLISTA

Once Upon a Poolside
Eucalyptus
Tropic Morning News
Demons
Squalor Victoria
Don’t Swallow the Cap
Bloodbuzz Ohio
The System Only Dreams in Total Darkness
I Need My Girl
Apartment Story
Cherry Tree
Abel
Conversation 16
Alien
Grease in Your Hair
Turn Off the House
Smoke Detector
Day I Die
Pink Rabbits
England
Graceless
Fake Empire
About Today
Laugh Track
Mr. November
Terrible Love
Space Invader
Vanderlyle Crybaby Geeks

One Reply to “Relacja z koncertu The National”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *