Kiedy już wydawało się, że Camila Cabello odnalazła swoją muzyczną przystań dopływając do brzegu wybrzmiewającego latynoskim popem i podkreślając swoje kubańskie korzenie, ona nagle zmieniła kurs i swoją łódkę pchnęła wprost ku Miami. Zainspirowana tą ciepłą metropolią przystąpiła do nagrywania najbardziej amerykańskiej płyty w swojej karierze. Tylko czy Ameryka powita ją z otwartymi ramionami?
Nowy kolor włosów, nowa wytwórnia, nowi współpracownicy. Album “C,XOXO” jest dla wokalistki nowym rozdziałem. I to naprawdę zaskakującym i pełnym niespodzianek, bo kto spodziewał się po Cabello krążka, na którym sampluje Pitbulla, próbuje robić konkurencję Charli XCX i oddaje antenowy czas Drake’owi? Zerkając na całą zawartość płyty pojawia się pytanie, czy “C,XOXO” to jednorazowy eksperyment czy Camila, która po ugruntowaniu swojej pozycji w popowym świecie w końcu chce pokazać nam siebie i swoje skrywane dotąd oblicze.
Początek krążka to piosenka, która dopiero z czasem wkupiła się w moje łaski. Z “I LUV IT” (feat. Playboi Carti) mógłby wprawdzie być większy banger, ale całkiem nieźle Cabello odnalazła się w tym miksie hyper popu i hip hopu. Po chwili zwalnia, by zaprezentować nam minimalistyczną wariancję na temat muśniętego trip hopem pop-r&b “Chanel No.5”. Jest zmysłowo, choć wokal artystki nie do końca zachwyca w takiej pościelówce. Na parkiety Camila ponownie zaprasza nas w zrywnym, up beat’owym “HE KNOWS” (feat. Lil Nas X), by ponownie wyhamować za sprawą akustycznego “Twentysomethings” i znowu podkręcić tempo w “Dade County Dreaming” (feat. JT & Yung Miami) – kompozycja ta bazująca na ciemnych bitach i nadających całości lekkiego dramatyzmu klawiszach to jeden z najlepszych momentów “C,XOXO”. Uwielbiam także balladę “June Gloom” o nowoczesnej produkcji, w której na pierwszy plan wybijają się jednak prawdziwe, szczere emocje (I know I act like it’s whatever, just makes me feel better/The truth is, honey, you’re all I think about).
Do balladowych nagrań należy także zaaranżowane m.in. na pianino “B.O.A.T.” z dziwnie wplecionym charakterystycznym motywem przewodnim przeboju “Hotel Room Service” Pitbulla. W średnim tempie płynie sobie “HOT UPTOWN” z gościnnym udziałem Drake’a. Jak nie rozumiałam fenomenu kanadyjskiego rapera, tak nie ogarniam go nadal, przez co zdarza mi się pominąć jego solowy (!) kawałek “Uuugly”. Ciężko też polubić mi się z reggaetonem, który zdominował kompozycję “DREAM-GIRLS”. Warto za to zerknąć na post break up song “Pretty When I Cry”, która jest jedną z lepszych tanecznych piosenek Kubanki.
Mimo posiadania na koncie wielkiego przeboju, jakim bez wątpienia jest “Havana”, Camila Cabello dość szybko dołączyła do grona wokalistek, którym kariera po girlsbandzie nie układa się tak, jak to sobie wymarzyły. Dziś słuchacze mają już nowe idolki i ani “Familia” ani “C,XOXO” nie zawojowały list przebojów jak niegdyś “Camila”. Tegoroczna nowość od Cabello jest wydawnictwem mocno nierównym, chwilami aż zbyt polegającym na towarzyszących wokalistce gościach. Jej wycieczka w stronę klimatów r&b, elektro i hip hop jest raczej bezbarwna i szybko wylatująca z pamięci. Doceniam chęć poeksperymentowania, ale z efektu do końca zadowolona nie jestem.
Warto: Dade County Dreaming & June Gloom
___________
“Chanel No. 5” rzeczywiście brzmi jak piosenka, którą mogłaby się zainteresować Charli XCX. Nie śpieszy mi się do przesłuchania reszty. Okładka również nie jest zachęcająca, ale przypomniała mi o istnieniu kiedyś lodów Kolorków, które barwiły język. 😉
Pozdrawiam.