Trzy albumy wydane wraz z zespołem Balthazar oraz obserwowanie, jak jego kolega z kapeli, Maarten Devoldere, rusza z solowym projektem Warhaus – nie dziwi fakt, że Jinte Deprez poczuł, że nastała pora, by i on poszedł własną drogą. Tak narodził się projekt J. Bernardt, który kusi już dwoma albumami. Oba są z innej bajki.
Kiedy artysta odłącza się od formacji, z którą działał latami, pojawia się zwykle pytanie, czy dostaniemy ten sam produkt, lecz zapakowany w inny papierek, czy może coś, czego jeszcze nie przyszło nam próbować. Wraz z grupą Balthazar Jinte proponował nam wyszukane indie rockowe granie o delikatnych skłonnościach do romansowania z sophisti-popem. Solo przed paroma laty przedstawił nam się jako artysta zapatrzony w Cheta Fakera i jego “Built On Glass” – mniej w tym jednak podobnej klasy, a więcej szaleństwa.
RUNNING DAYS (2017)
Zaaranżowany na pianino początek nagrania “On Fire” – utworu numer jeden na trackliście – potrafi zmylić, lecz już po chwili produkcja skręca w stronę nowoczesnego r&b, którego w sumie nie puści do ostatniej sekundy “Running Days”. Sama piosenka podoba mi się ze względu na nonszalancki występ Jinte, choć mogłaby być nieco krótsza. Jestem za to fanką żywszego “Calm Down”. Ciekawostką jest fakt, iż mimo kilkuletniej przerwy od twórczości J. Bernardta piosenka ta została mi w pamięci. Ten refren potrafi się do niej wwiercić. Większe wrażenie robią na mnie również egzotyczne “The Question” o hip hopowym feelingu, filmowe, przecinane dźwiękami dęciaków “Wicked Streets” oraz chłodniejsze, neo soulowe “My Own Game”. Instrumenty dęte swoją obecność zaznaczają także w pozbawionym słów jazzującym numerze “Motel” oraz zrywnym “The Other Man” – jeśli któraś z piosenek miała zapowiadać drugi rozdział solowej drogi Depreza, to właśnie ta. Zanim jednak do kolejnej płyty przejdziemy, nie sposób nie wspomnieć o futurystycznym synth-r&b “The Direction”.
CONTIGO (2024)
Wywołana w poprzednim akapicie kompozycja “The Other Man” do utworów zawartych na “Contigo” pasowałaby wprawdzie jak pięść do oka, lecz udowodniła, że J. Bernardt sprawdzić się może w klimatycznych, filmowych, oldskulowych brzmieniach. Zanucone “Rio” o podniosłych, słodko-gorzkich smyczkach rozpoczyna tę przygodę ze starym kinem. Nadchodzące po nim “Taxi” to funkujący kawałek, zaś w “Don’t Get Me Wrong” mamy żonglerkę tempem i westernowy klimat. Piękniej wybrzmiewają jednak balladowe kompozycje. Melancholijne “Last Waltz” przyjemnie kołysze. “Matter Of Time” i “Left Bathroom Sink” są piosenkami pełnymi miękkich, otulających dźwięków, których końcówki nabierają rozmachu. Zachwyca emocjonalne zakończenie albumu. Ciche “Our Love Was Easy” jest skromnym, niemalże wymruczanym utworem, które tej ciszy także po stronie słuchacza wymaga. Orkiestrowe “Free” jest za to dostojnym, wyważonym nagraniem. Kto jednak szuka czegoś energicznego, ten zainteresować się powinien nieco chaotycznym “Mayday Call” (ależ to musi jednak wybrzmiewać na żywo!) czy “I’m the Ghost You Forgot”.
Premiera “Running Days” nie była dla mnie w 2017 roku taką niespodzianką co solowy krążek Maartena. To, że któryś z członków grupy Balthazar zapragnie sławy pod własnym nazwiskiem, było jasne jak słońce. Nie przygotowałam się jednak na to, co zastałam na “Running Days”. Jinte odłożył na bok indie gitarowe melodie i zatopił się w świecie sampli i nowoczesnego r&b. Podszedł do tematu po swojemu (to nie jest coś, co brzmi amerykańsko. I chwała mu za to), otrzymując muzykę ciekawą, niebanalną i jakąś taką… słoneczną. Jesiennym soundtrackiem staje się “Contigo”. W jedenastu utworach J. Bernardt zamknął swą miłosną historię, której zakończenie nie wnosi za dużo światła. To opowieść o rozstaniu, złamanym sercu, smutku, szoku i powolnym dochodzeniu do siebie okraszona pięknymi dźwiękowymi detalami. “Running Days” brzmiało jak wiele innych wydawnictw ukazujących się w latach 2014-2017. “Contigo” podąża swą własną drogą i nie ogląda się na trendy. Bo te, które próbuje naśladować, minęły kilka dekad temu.