RECENZJA: Macy Gray “Big” (2007) (#1541)

Wydana w 2003 roku płyta “The Trouble with Being Myself” doczekała się jednego singla i odsłoniła smutną prawdę – cztery lata po debiucie z wielkim przebojem “I Try” amerykańska wokalistka Macy Gray mało kogo już elektryzowała. Bez pośpiechu podeszła więc do nagrywania albumu numer cztery, bo znów chciała być wielka i sławna.

Otaczaj się ludźmi, którzy odnieśli sukces – być może właśnie taką radę dostała artystka, gdy rozpoczęła kompletowanie listy osób, które miały pomóc jej w powrocie do formy. Swoje trzy wokalne grosze dorzuciły Fergie i Natalie Cole, a producentem albumu “Big” został will.i.am, który pałeczkę przy niektórych piosenkach oddawał Justinowi Timberlake’owi i Ronowi Fair (“Beep” The Pussycat Dolls, “Beautiful” Christina Aguilera). To był 2007 rok, a jej współpracownicy byli na muzycznym szczycie.

Płyta “Big” rozpoczyna się singlowym kawałkiem “Finally Made Me Happy” – orkiestrowym soulem, w refrenie którego za chórki odpowiada Natalie Cole. Jej występ, choć mógłby być bardziej wyeksponowany, ładnie kontrastuje z zachrypniętym głosem Gray. Równie niedużo do pośpiewania dostała Fergie w spokojnym, szybko wylatującym z pamięci “Glad You’re Here”. Oparte na wyrazistych bębnach i funkowo-hip hopowych bitach “Get Out” jest interesującą kolaboracją z Timberlakem. Nowoczesne “Treat Me Like Your Money” wzbogaca rapowa wstawka will.i.ama, choć moim ulubionym momentem utworu jest przypomnienie hitu “You Spin Me Round (Like a Record)” Dead or Alive.

To nie jedyne tak fajnie przemycone fragmenty cudzych piosenek. Porywające “Ghetto Love” swój wstęp zapożyczyło z “It’s a Man’s Man’s Man’s World”. “One For Me” vintage’owy sznyt zawdzięcza “Dreams” Sinatry. Oldskulowo wybrzmiewa także “What I Gotta Do” oraz najntisowe, rhythm’and’bluesowe “Shoo Be Doo” – pogodna piosenka pełna przyjemnych chórków. Nieźle prezentują się delikatnie muśnięte latino “Slowly” oraz przebojowe “Everybody” o dość ciężkich tanecznych rytmach. Nawiązaniem do poprzednich albumów jest obecność kolejnej murder song. Narracyjne “Strange Behaviour” (historia o kobiecie, która została bogatą wdową) jest jazzującym kawałkiem pełnym typowego dla Gray czarnego humoru.

Gwiazdorska obsada nie zawsze przekłada się na kasowy czy artystyczny sukces. Komercyjnie “Big” Macy Gray poradziło sobie lepiej od swojego poprzednika, lecz żaden z singli nie był w stanie zagrozić pozycji “I Try” czy “Sweet Baby”. Pod względem samej zawartości nadal większe wrażenie robią na mnie jej dwie pierwsze płyty, lecz po nieco mniej interesującym i powtarzającym pewne patenty “The Trouble with Being Myself” krążek “Big” jest jak głośne rozpoczęcie nowego sezonu powoli rozkręcającego się serialu.

Warto: Ghetto Love & Strange Behavior

_________________

On How Life Is The IDThe Trouble with Being Myself

One Reply to “RECENZJA: Macy Gray “Big” (2007) (#1541)”

  1. To nie pierwszy raz kiedy Will.i.am i Macy połączyli siły, około 2000 roku myślano, czy nie zwerbować ją do Black Eyed Peas. Podobno okazało się, że z Gray ciężko się pracuje i ostatecznie stanęło na jednym wspólnie nagranym utworze “Request Line”.
    Z tego albumu znam tylko “Glad You’re Here” i muszę go sobie odświeżyć. Sam album kojarzy mi się mocno z czasami 2007-2008, bo kojarzę tę okładkę z jakiś reklam ipodów czy telefonów muzycznych.
    Pozdrawiam. 😀

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *